Kościółek w Ornes

30 czerwca, poniedziałek:


Poranek okazał się roboczym. M.in. wymieniliśmy pompę przy umywalce w kingstonie, zamontowaliśmy nową lampkę w kambuzie, no i przede wszystkim scaliliśmy w jedną całość stojak na wolnocłowe butelki, walające się po całym jachcie bez ładu i składu. Porządek musi być!

DSC_2807DSC_2809
Przy pośniadaniowej dyskusji zadecydowaliśmy, że płyniemy do Ardalsfjordu popodziwiać największy norweski wodospad i do Lustrafjordu też popodziwiać najstarszy słupowy norweski kościółek z 1150 roku naszej ery. Jak postanowiliśmy, tak też i zrobiliśmy. Ruszyliśmy skoro świt, jak zwykle o 1230. Leniwie mijały nam rejsu godziny, kiedy nagle zza winkla pobliskiego Lerdalsfjordu wypełzła ściana deszczu. To było dziwne i całkiem nowe dla nas zjawisko, bo do tej pory zimna Norwegia przypominała raczej cieplejszą część Półwyspu Iberyjskiego. Nagle gwizd, nagle świst, na gładkiej do tej pory toni pojawiły się znienacka grzywacze, a wiatr od zera wzmógł się do poziomu niemal sztormu. Wszyscy z ulgą powitali rozwijająca się genuę, a wraz z nią zmianę kursu do pobliskiej zatoczki Kaupanger. Wreszcie będziemy mogli wpisać do dziennika jachtowego pływanie na żaglach – do tej pory miarowy śpiewny takt i rytm naszego silnika zagłuszał huk spadającej wody z wszystkich, niezliczonych w tej okolicy wodospadów razem łącznie do kupy wziętych. Niespodzianka trwała nie dłużej, jak godzinę. Po tym wszystko wróciło do normy, a sztormiaki do szafki.
Półtorej godziny przed północą dotarliśmy do Ornes. Osiągnęliśmy rekordową dla naszej asocjacyjnej wyprawy szerokość geograficzną północną: 61 st 18,1′ N. Przyczepiliśmy się do czegoś, co szumnie nazwane było keją promową. Ponieważ słońce stało jeszcze nad górami, postanowiliśmy zrobić wycieczkę do sławnego w Norwegii kościółka (słupowego, najstarszego, z 1150 roku naszej ery).

DSC_2815

Wycieczka trwała do północy i kiedy słońce wreszcie zaszło…

DSC_2820

…postanowiliśmy nie czytać książek, tylko oddaliśmy się jak zwykle innym uciechom.