12 lipca, sobota:
Siedzimy w pubie Albert w Kirkwall na Orkadach, pijemy piwo i oglądamy mecz Brazylii z Holandią. Wszyscy tu są zainteresowani bardziej piwem i innymi napojami niż meczem, więc atmosfera jest gorąca. A siedzi nas tu jakieś 40 sztuk. W każdym innym pubie jest tak samo. A pubów jest tu z tuzin. Jeden prawie przy drugim. Więc jest gorąco w ten zimny, mglisty wieczór.
A wcześniej było tak:
Z Lerwick na Szetlandach wyszliśmy około południa w środę 9 lipca. Jeszcze we wtorek myśleliśmy, że zobaczymy piękne klify na północy głównej wyspy archipelagu, ale jedyny autobus odchodził popołudniu, a wracał dopiero rano. Nocleg za to mogliśmy sobie zapewnić w kamiennym domku bez żadnych wygód, tzn. tylko z pryczami, ale za to za jakieś 60 funtów. Wybraliśmy zatem kurhany i inne zaprzeszłe atrakcje na południu wyspy. Szkopuł w tym, że tam nie było żadnej mariny, ani nawet kładki, do której moglibyśmy się przyczepić. Ale od czego mamy ponton. Na miejscu się okazało, że niestety wiatr był za silny na takie pływanie i wieczór spędziliśmy na kotwicy na środku pięknej zatoki, z dochodzącym z lądu krowim zapachem. Na szczęście mocno trzymała i mogliśmy spokojnie spać po wieczornych uciechach.
W czwartek 10 lipca z samego rana odpłynęliśmy w kierunku wyspy Fair Island, leżącej mniej więcej w połowie drogi między Szetlandami a Orkadami. Przystań na wyspie była wielką niewiadomą, bo rysunki na mapach nie do końca odzwierciedlały rzeczywistość, a wpychający wiatr nie ułatwiał manewrów. Zaoczyliśmy keję. Byliśmy drugą łódką w pięknej, cichej zatoczce. Po obiedzie trójka zapadła w letarg, a czwórka w szkockiej mżawce wybrała się na wycieczkę po maluteńkiej wysepce. Po chwili dwójka, Lidka i Boguś, zdecydowała się natychmiast zmoczyć obuwie i podążyła w poprzek trawiastych, soczystych pastwisk nad urwiska klifów. Tam z bliska obserwowali prześmieszne ptaszki – maskonury, czyli puffiny, w swoich gniazdach – norkach nad urwiskami. Dwójka poszła dalej w celu zobaczenia infrastruktury wyspy, zamieszkałej przez 69 mieszkańców. Nie było tego wiele: paręnaście rozrzuconych we mgle domów, dwa przeurocze, malutkie, otwarte dla potrzebujących kościółki i latarnia morska. Niby była też poczta, ośrodek zdrowia i sklep, ale czynne bardzo okresowo i szumnie nazwane. Za to na wszystkich pastwiskach pasły się moknące owieczki. Setki, a może tysiące. W śród tych owieczek dwie dodatkowe (Bogna i Bolek) też zmokły, a nawet przemokły. Wysepka przeurocza. Pozostała trójka nie zobaczyła wiele, ale przynajmniej była sucha.
W piątek 11 lipca popłynęliśmy już na Orkady. Chcieliśmy dopłynąć do Stromness, ale niestety nieodpowiednie prądy morskie zaniosły nas do Kirkwall. Za to świeciło nam słoneczko i wszystko wysuszyliśmy.
A dzisiaj, sobotę 12 lipca, zrobiliśmy autobusową wycieczkę do Scara Brae, osady ludzkiej sprzed 5000 lat (niesamowite) i kamiennego kręgu, starszego i większego od słynnego Stonehenge. To robi wrażenie.
A jutro? Pentland Firth. Pełnia księżyca, więc największe pływy i prąd do 12 węzłów. Na pewno będzie ciekawie.
Bolek