Archiwa kategorii: Etap .5-6 – Norwegia-Szkocja

Szkocja kontynentalna też już nasza

13 lipca, niedziela:

My, jak zwykle tutaj, siedzimy w pubie, pijemy piwo i oglądamy mecz. Tym razem jest to już raczej inny mecz, albo zmienili po prostu telewizory. Poza tym każdy tu ma swój. Przemek, Alfi i ja oglądamy ten po prawej, a Boguś, Maruszka i Lidka ten po lewej. Bogna nie może się jeszcze zdecydować, mimo, że już blisko połowy meczu. Inni w tym pubie mają inne jakieś, chociaż chyba wszyscy mają taki sam wynik. Tak, to już Niemcy – Argentyna, a pub nazywa się The Alexander Bain.

Od pewnego czasu jesteśmy na kontynencie. Oczywiście na kontynencie brytyjskim, w szkockim miasteczku Wick.  Tu Lidka dopowiada, że w trakcie płynięcia pękło 1400 mil od Szczecina i były naleśniki. Kontynuuję mimo wszystko. Rano po śniadaniu ruszyliśmy z Orkadów, żeby zdążyć odpowiednio na odpowiednie prądy. Cieśnina Pentland Firth pokazała swoje różne oblicza. Raz to była spokojna woda, w innym miejscu kipiel krzyżujących się fal napływających z różnych stron, a czasem była to stojąca pionowa fala. W każdym razie daliśmy radę i około 16-tej, nieco przedwcześnie, trafiliśmy na mecz.

Bolek

 

 

 

Orkady też zdobyte

12 lipca, sobota:

 

Siedzimy w pubie Albert w Kirkwall na Orkadach, pijemy piwo i oglądamy mecz Brazylii z Holandią. Wszyscy tu są zainteresowani bardziej piwem i innymi napojami niż meczem, więc atmosfera jest gorąca. A siedzi nas tu jakieś 40 sztuk. W każdym innym pubie jest tak samo. A pubów jest tu z tuzin. Jeden prawie przy drugim. Więc jest gorąco w ten zimny, mglisty wieczór.

A wcześniej było tak:

Z Lerwick na Szetlandach wyszliśmy około południa w środę 9 lipca. Jeszcze we wtorek myśleliśmy, że zobaczymy piękne klify na północy głównej wyspy archipelagu, ale jedyny autobus odchodził popołudniu, a wracał dopiero rano. Nocleg za to mogliśmy sobie zapewnić w kamiennym domku bez żadnych wygód, tzn. tylko z pryczami, ale za to za jakieś 60 funtów. Wybraliśmy zatem kurhany i inne zaprzeszłe atrakcje na południu wyspy. Szkopuł w tym, że tam nie było żadnej mariny, ani nawet kładki, do której moglibyśmy się przyczepić. Ale od czego mamy ponton.  Na miejscu się okazało, że niestety wiatr był za silny na takie pływanie i wieczór spędziliśmy na kotwicy na środku pięknej zatoki, z dochodzącym z lądu krowim zapachem. Na szczęście mocno trzymała i mogliśmy spokojnie spać po wieczornych uciechach.

 

W czwartek 10 lipca z samego rana odpłynęliśmy w kierunku wyspy Fair Island, leżącej mniej więcej w połowie drogi między Szetlandami a Orkadami. Przystań na wyspie była wielką niewiadomą, bo rysunki na mapach nie do końca odzwierciedlały rzeczywistość, a wpychający wiatr nie ułatwiał manewrów. Zaoczyliśmy keję. Byliśmy drugą łódką w pięknej, cichej zatoczce. Po obiedzie trójka zapadła w letarg, a czwórka w szkockiej mżawce wybrała się na wycieczkę po maluteńkiej wysepce. Po chwili dwójka, Lidka i Boguś, zdecydowała się natychmiast zmoczyć obuwie i podążyła w poprzek trawiastych, soczystych pastwisk nad urwiska klifów. Tam z bliska obserwowali prześmieszne ptaszki – maskonury, czyli puffiny, w swoich gniazdach – norkach nad urwiskami. Dwójka poszła dalej w celu zobaczenia infrastruktury wyspy, zamieszkałej przez 69 mieszkańców. Nie było tego wiele: paręnaście rozrzuconych we mgle domów, dwa przeurocze, malutkie, otwarte dla potrzebujących kościółki i latarnia morska. Niby była też poczta, ośrodek zdrowia i sklep, ale czynne bardzo okresowo i szumnie nazwane. Za to na wszystkich pastwiskach pasły się moknące owieczki. Setki, a może tysiące. W śród tych owieczek dwie dodatkowe (Bogna i Bolek) też zmokły, a nawet przemokły. Wysepka przeurocza. Pozostała trójka nie zobaczyła wiele, ale przynajmniej była sucha.

 

W piątek 11 lipca popłynęliśmy już na Orkady. Chcieliśmy dopłynąć do Stromness, ale niestety nieodpowiednie prądy morskie zaniosły nas do Kirkwall. Za to świeciło nam słoneczko i wszystko wysuszyliśmy.

 

A dzisiaj, sobotę 12 lipca, zrobiliśmy autobusową wycieczkę do Scara Brae, osady ludzkiej sprzed 5000 lat (niesamowite) i kamiennego kręgu, starszego i większego od słynnego Stonehenge. To robi wrażenie.

 

A jutro? Pentland Firth. Pełnia księżyca, więc największe pływy i prąd do 12 węzłów. Na pewno będzie ciekawie.

 

Bolek

 

Szetlandy zdobyte

8 lipca, wtorek:

 

Po 42-godzinnej podróży (w większości na żaglach!) dzisiaj rano o 0945 przycupnęliśmy w marinie w Lerwick na Szetlandach. Po chwili zorientowaliśmy się, że do miasta daleko, więc przepłynęliśmy jeszcze milę i osiedliśmy w Centrum.

Chwilowo to na tyle, bo idziemy się kąpać. Dokładniejsza relacja nieco później.

 

Nieco później  minęło. A więc:

Z Bergen wypłynęliśmy w niedzielę o 1600. Pierwsze kilka godzin tradycyjnie płynęliśmy na silniku, ale już przy ostatnich norweskich kamieniach, już na Morzu Północnym, postawiliśmy wszystkie 3 żagle i pojednaliśmy się z Neptunem (kazano mi dopisać, że to na wachcie Maruszki i Alfika – dop. mój). Na zgodę pokiwał nam trzema falami i tak uspokojeni ściągnęliśmy je  i popyrkaliśmy na W.

Faktycznie po kilku godzinach zawiało, ale i zaczęło padać. Owszem, postawiliśmy żagle. Zdążyliśmy zjeść jeszcze na obiad zakupione w Bergen steki z wieloryba. Naprawdę smakują jak wołowina.

DSC_2950

Chwilę później nagle na ekranie GPS-a pojawiła się chmara różnych dziwnych niebieskich stworów i z UKF-ki padło: „Melina, Melina, proszę o zmianę kursu na NNW. Holujemy bardzo niebezpieczny ładunek”. Okazało się, że ciągnięte były trzy ogromne platformy wiertnicze. Ustąpiliśmy.

Parę godzin później, kiedy wróciliśmy na kurs właściwy, czyli 265, z głośnika znowu padło: „Melina, Melina, proszę o odsunięcie się od nas na 6 mil”.  To było z pracującej wieży wiertniczej. Też posłuchaliśmy, bo wystarczyło przejść na kurs 270.

Noc minęła sprawnie i jasno. O godz. 0215 przekroczyliśmy południk zerowy i znienacka znaleźliśmy się za zachodzie. Była wówczas wachta Lidki i Bogusia (tak kazali zaznaczyć – dop mój) i to z nimi to świętowaliśmy, reszta spała. A po świcie, ok. 4-tej słoneczko wyszło zza chmurek (padać przestało już wcześniej) i nam radośnie świeciło aż do Szetlandów. W marinie w Lerwick powitała nas foka. A nawet dwie. Były miłe dla nas i miały takie proszące oczy, że poczęstowaliśmy je naszmi swojskimi zapasami. Z obserwacji wyniknęło nam, że foki nie jedzą kiełbasy.

 

W Lerwick niestety nie było dla nas samochodów w wypożyczalniach, mimo ogromnych starań Przemka. Chcieliśmy pojechać i zobaczyć przepiękne klify w północnej części archipelagu. Szkoda. Będziemy zatem spacerować po mieście, a wieczorem pójdziemy do pubu na piwo i mecz.

DSC_2944 DSC_2946

 

Bolek

Etap 5 i 6 – początek w Bergen

6 lipca, niedziela:

 

Dzisiaj po północy, w strugach rzęsistego deszczu, przemoczona na wskroś (po przejściu raptem 150 m z przystanku autobusowego) zjawiła się reszta załogi nowego etapu. Do Przemka Różyckiego, który zaokrętował się w sobotę rano, dołączyli: Beata Maruszka Pater, Lidka Codrow, Bogna Barycka, Alfred Alfi Labak i Boguś Kołacz. Suszenie się trwało do 3 na ranem.

Rano tradycyjnie przeszkoliłem załogę na temat gdzie dziób, gdzie rufa i po śniadaniu nowi poszli na zwiad po Bergen. Wypłyniemy najprawdopodobniej około 15.

DSC_2920 DSC_2928

W planach na najbliższe 2 tygodnie mamy Szetlandy, Orkady, cieśninę Pentland Firth i Kanał Kaledoński. A co z tego wyniknie? – zobaczymy.

 

Bolek Rudnik (znowu)