1 czerwca, sobota
W Falmouth, w Kornwalii, w Anglii, w Wielkiej Brytanii. Tu zakończyliśmy przeskok z Hiszpanii przez Biskaje i Kanał Angielski.
1 czerwca, sobota
W Falmouth, w Kornwalii, w Anglii, w Wielkiej Brytanii. Tu zakończyliśmy przeskok z Hiszpanii przez Biskaje i Kanał Angielski.
30 maja, czwartek
Brest, to ani cuma, ani szpring. Popłynęliśmy sprawdzić, co to takiego.
29 maja, środa
Chelsea – Arsenal 4:1 w finale Ligi Europy. To po to gnaliśmy przez całą Zatokę Biskajską. Po prostu Styrek musiał obejrzeć mecz. My z nim.
Od niedzieli rano do środy wieczorem z Muxii w Hiszpanii do Camaret sur Mer we Francji przy słonecznej pogodzie i umiarkowanych wiaterkach przepłynęliśmy 407 Mm. Czas nienadzwyczajny, bo 83 godziny (trzy noce, cztery dni) w tym na żaglach 50, a na silniku 33. Wiało od 2 do max. 6 B.
Psia kość, jutro podobno finał Ligi Mistrzów.
25 maja, sobota
Po dwóch nockach w oceanie (śmiesznie to brzmi), po przepłynięciu 172 Mm halsując cały czas na żaglach, posunęliśmy się o 70 mil w porządanym kierunku północnym i osiedliśmy w miasteczku Muxia (Mugia). Jesteśmy ciekawi, czy potraficie wymówić jego nazwę, tak, jak rdzenni jego mieszkańcy? Gotowi jesteśmy postawić ostatnie peso.
Muxia jest jedną ze stacji szlaku św. Jakuba z/do Santiago de Compostela. Poszliśmy więc zatem na pielgrzymkę.
A poza tym oglądnęliśmy w tubylczej knajpie, przy tubylczym piwie i winie X razy, finał Pucharu Hiszpanii w piłce nożnej (u nas kopanej) Barcelona – Valencia. Wynik 1:2 chyba był satysfakcjonujący dla tutejszych kibiców. Dla nas w związku z tym też był.
Jutro Biskaj.
23 maja, czwartek
Zaczęło się już w samolocie z Wrocławia do Porto – przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda. Opowiadam załodze (Andrzej Hajzik i Piotrek Styrkowiec), jak to w drodze powrotnej z poprzedniego etapu poznałem w samolocie Czecha i Francuzkę, Jana i Susan, jak to wypiliśmy X piw za przyjaźń polsko-czesko-francuską, jak to, zamiast spać, przegadaliśmy całą podróż, a tu zza oparcia fotela słyszę: „Cześć, my się chyba znamy”. To był Jan, a z nim Susi! Wypiliśmy X piw…
Znajdźcie 10 szczegółów na powyższych zdjęciach.
Z Porto do Vigo mieliśmy zamówiony tuż przed północą BlaBlaCar. Niestety Mauro w ostatniej chwili, już na lotnisku w Porto, odmówił współpracy – to chyba jakaś hiszpańska choroba. Cóż było robić – metrem dojechaliśmy do centrum, w tzw. międzyczasie rezerwacja hotelu, a na dobranoc coś na zaśnięcie. Jak to w Porcie. Wieczór, jak wieczór.
Raniutko pociągiem dostaliśmy się do Vigo. I tu obyło się bez niespodzianki – Lady Melina spokojnie czekała na nas. Zaprowiantowanie, obiad w restauracji Królewskiego Klubu Jachtowego, nowiutka banderka naszej Wrocławskiej Asocjacji Przyjaciół (przygotowana przez nieocenioną Basię G.) pod lewy saling i w morze, tzn. w ocean.
Kierunek Biskaje. Wieje przewidywalnie, w mordę.