Archiwa kategorii: Etap 40-41 Kanary2

Szkoda, że już koniec

20 marca, piątek

W zasadzie wszystko co planowane, zostało osiągnięte. Ktoś był na wulkanie, inni prawie wpadli do krateru, był odwrót z wąwozu na czworakach, ktoś tam się kąpał w czasie przypływu z plecakiem, aparatem i komórką w oceanie, były orki, ale nie dla wszystkich. Tak samo delfiny grupowe i pojedyncze. Udało się odwiedzić kilka wysp, ale tylko niektóre poznaliśmy w miarę dokładnie. Wspaniała 
przyroda i ogromna różnorodność. I do tego ocean, łagodny po zawietrznej stronie wyspy i potężny, gdy jest się odsłoniętym. Wszystko w miarę przewidywalne, zwłaszcza, jeśli chodzi o 
kierunek wiatru. Jego siła bywa różna i w marcu raczej umiarkowana. Raczej, gdyż zdarzają się okresy, gdy mocno dmucha, zwłaszcza w strefach akceleracji, powodowanej przez wysokie szczyty wulkanów na wyspach.
Żeglarze z konieczności kontaktują się z władzami portów oraz załatwiają różne nietypowe sprawy na lądzie. Jacht i załoga potrzebuje czasem wsparcia. I to na wszystkich wyspach w tym obszarze jest wspaniale. Zawsze spotykaliśmy się z życzliwością i bezinteresownością. Jest oczywiście pewien luzik, ale w sumie wszystko jest dobrze zorganizowane i działa.
Po rejsie trzeba dostać się z bagażami na lotnisko. Droga przez pół wyspy, gdyż my zawsze lubimy stawać po zawietrznej. Przy wiatrach z północnego wschodu, Puerto Mogan, gdzie doszliśmy, jest akurat po przeciwstawnej stronie wyspy. Wygodny dojazd autobusem z 
przesiadką i przerzucaniem dużych bagaży w luku autobusu. Potem jazda wzdłuż wybrzeża, gdzie oglądamy ogromne wielopiętrowe hotele wciśniete w klifowe zbocza. W nich siedzą ci biedacy, którzy pokonują codziennie dróżkę na plażę i z powrotem. Wprawdzie mają w hotelu zawsze zimne piwo i lokalne wino, ale delfina w morzu pewnie nie zobaczą. Potem już planowy samolot i celnicy, którzy uznali, że do zjedzenia owsianki nawet z największymi owocami nie jest potrzebny scyzoryk.
Zygmunt

Gran Canaria ambitnie

19 marca, czwartek

W czwartek zwiedzanie Gran Canarii. Są zawsze dwie grupy eksploracyjne. Jedna ambitna, a druga jeszcze ambitniejsza. Jakiś tam krater i kaldera, dwie świątynie i parę drzewek, to praktycznie wszystko. 
IMGP0250 IMGP0071
Druga grupa wybiera tylko drogi ambitne. Do takich należy droga GC 6036 zalecana dla kierowców o silnych nerwach. Na tej drodze zapomniano ustawić bariery ochronne i jest czyste lotnictwo. Tomek "Owsianka" był tak zestresowany, że wygniótł dziurę w podłodze samochodu próbując hamować. Dojechali na szczyty i wchodzili dalej piechotą. Przyroda jest tutaj wspaniała. 
To co w oceanie, jest teraz na talerzach w restauracjach. Tuńczyki kroją na plastry, ośmiornice zmiękczają i zapiekają w omletach. Oglądaliśmy niejedno, nawet Palec Boży. Jesteśmy przed sezonem, knajpki są pustawe, auto można łatwo wypożyczyć i zaparkować. Teraz wieczór kapitański w knajpce na słodko. Jesteśmy ostatnimi klientami, piwko i lody płyną strumyczkiem. Muzyczka gra i jest fajnie. Wyjątkowy rejs na wspaniałym jachcie, który oddajemy następnej załodze w klarze morskim.
Pozdrowienia
Zygmunt

 

Taniec z delfinami i zbiornikowcem

18 marca, środa

Zaczęło się całkiem spokojnie. Wiaterek niewielki, słoneczko, więc czas ruszać na Gran Canarię. Dosyć rozkoszy Treneryfy, odwiedzania dzikich miejsc i nocnych obserwacji gwiazd z płaskowyżu pod wulkanem. Czas wracać. Wychodzimy praktycznie w ciszy, ale jest to południowa część wyspy osłonięta od silnych wiatrów. Dopiero po minięciu wielkiej skały wychodzimy na ocean. Trafiamy od razu w strefę akceleracji wiatru, więc żegluga jest szybka i na razie spokojna. Potem fala rośnie i przy sterze zostają ci, którzy lubią żeglować na fali. Pojawiają się delfiny. Najpierw jest para, która bawi się pływaniem wzdłuż jachtu tam i z powrotem. Trudno to sfotografować, ale przypuszczam, że będą dobre foty. Potem spotykamy stado delfinów, które płyną swoim kursem, kolizyjnym z naszym. Przecinamy nasze trasy i płyniemy dalej.

Potem mamy zbiornikowiec. Idzie sobie bez ładunku i wygląda, że idzie nam za rufę. A więc nic takiego. Ale ktoś go zawsze obserwuje. Nagle on zmienia kierunek i idzie na nas. Przecież on jest szerszy, niż my jesteśmy dłudzy… Zwiewamy, ile się da. W końcu grot na trzech refach i fok zwinięty do połowy dają niezły gaz. Ale trzeba pomóc sobie silnikiem. W końcu widzimy jego lewą burtę i jesteśmy bezpieczni.

Jazda szybka, wiatr 19 metrów na sekundę, grzywy fal, słońce i pył wodny zwiewany z czubków grzyw. W końcu podchodzimy pod znajomy port Puerto de Mogan. Znamy wejście, znamy głębokości. Więc tylko szybkie wpłynięcie na żaglach i znowu jesteśmy w tym samym miejscu co poprzednio. Potem tylko toast za szczęśliwe ocalenie i ciepły obiad dla wszystkich. Smakuje wyśmienicie. Jest spokojnie i kolorowo.

Zygmunt

Jechać, nie jechać? Płynąć, nie płynąć?

17 marca, wtorek

Dzisiaj zaczęło się od tego, że ukradziono nam samochody. Idziemy aby sobie pojeździć, a tu pusto. Głupio jakoś tak: stały i zwiały.
Ale w okolicy znalazł się Marinero i zadzwonił gdzie trzeba, czyli do wypożyczalni znajomego Juana i okazało się, że GPS sciągnął samochody do bazy. Myśleli, że już je oddajemy. Muzeum żywych kaktusów przeszło nam koło nosa. A potem było już dużo lepiej, wszyscy bardzo przyjaźni i pomocni. Trochę klaru trzeba było zrobić i teraz pijemy sobie piwko z internetem w tle. Cały czas słonecznie, prognozy pomyślne. Szykujemy się na jutro rano.

Pozdrowienia
Zygmunt
Po długotrwałej eksploracji wyspy odkryliśmy najbliższą knajpę na końcu falochronu, w porcie, około 50000 mm od rufy naszej jednostki pływającej. Właśnie w niej siedzimy i zastanawiamy się, czy płynąć dalej, bo foczki na plaży kuszą pozostaniem tutaj na zawsze. Ale organizator wyprawy tego nie przewidział…, musimy na Gran Canarię.

Paweł

Tajemnice Teneryfy

16 marca, poniedziałek

Teneryfa to wyspa przyjazna. Przyjęła nas w potrzebie i powoli ukazuje swoje wspaniałości. Oczywiście jest na niej taka górka wulkaniczna El Teide.
IMGP9659
Sama nazwa budzi respekt, a co dopiero jeśli odważymy się pojechać w jego okolice. Dwie grupy eksploracyjne atakowały oddzielnie. Na wysokim płaskowyżu o charakterze krajobrazu księżycowego, gdzie docierają trudne drogi samochodowe, robi się płasko. Jest czarno, poboczne wulkaniki, kraterki i spływy lawy. Grupa wypadowa atakuje kolejką linową. Ale tutaj wejście jest nie dla wszystkich. Winda w górę w osiem minut przenosi o 1000 metrów w górę. Geriatria zagrożona totalnie. A z góry widok tak wspaniały. Okazuje się, że wszyscy jesteśmy we wnętrzu ogromnego krateru, a wierzchołek El Teide, to wybuch znacznie późniejszy. Grupa ekspedycyjna mało geriatryczna szykuje się na nielegalny atak wierzchołka, ale mimo trzech alternatywnych ścieżek to nie wychodzi. Reszta ogląda stare drzewa, balkony drewniane i roślinność.
IMGP9731 IMGP9471
Drzewek, kaktusów, bananów nikt nie docenia. Ale to w  końcu podstawa naszej egzystencji.  A przyroda jest tutaj wspaniała. Kaktusy, araukarie i oczywiście smocze drzewka. Jedno takie prawie tysiącletnie namierzyliśmy bez problemu. Wulkan i dolina obok niego jest magiczna. Obok obserwatoria astronomiczne i różne przyrządy naukowe, które w najczystszym w Europie powietrzu patrzą z dużej wysokości w niebo. To tak fascynujące, że grupa eksploracyjna wyruszyła na nocną wyprawę astronomiczną. Pragną osiągnąć serpentynami płaskowyż pod wulkanem i obserwować miliony gwiazd w zupełnej ciemności. Zabrali nielegalnie lornetkę nawigacyjną i duże zapasy wody, gdyż tam bezwodne pustkowie i woda jest niezbędna. Wzięli jedną pomarańczę, dwa banany, ale nie zabrali owsianki. Grupa nieeksploracyjna działa w dziedzinie mechaniki stosowanej. Szef firmy obróbkowej przemiły. Doświadczony pracownik, tokarz, frezer i mechanik zarywa nocki, aby zrobić to, co jest potrzebne. Grupa lądowa ogląda w wolnych chwilach plaże amerykańskie, na które jachtsmeni nie powinni nigdy trafić. Istny horror: Galeria Dominikańska do kwadratu plus wysypisko żużla z elektrowni węglowej. Jesteśmy dobrej myśli, nastroje wspaniale.
Pozdrowienia
Zygmunt

Wycieczki po Teneryfie

15 marca, niedziela

Zarówno w sobotę, jak i dzisiaj cała załoga Meliny robi objazdowe wycieczki po pięknej Teneryfie. Ale tym razem nie ja będę je komentował – takie zadanie dostali wszyscy pozostali członkowie rejsu. Zobaczymy, co z tego wyniknie. A Teneryfa ładna jest, oj, ładna.

IMGP9583

Z Gomery na Teneryfę

13 marca, piątek

Mimo tak standardowo pechowej daty ruszyliśmy w morze. Postanowiliśmy zmienić miejsce postoju i klimat z gomeryjskiego na teneryfowski. Rano Zygmunt ruszył na przeszpiegi promem, a reszta tuż po południu Meliną. Wieczorem odebraliśmy wycieńczonego Zygmunta w Marinie Colon, gdzie chcieliśmy przycupnąć na noc, ale nas przepędzono twierdząc, że nie ma miejsca. Bzdura – pełno było, widzieliśmy. Ale cóż było robić, przenieśliśmy się do Marina del Sur w Las Galletas, znanego z tego, że na sporej wielkości marinę przypadają jedynie 4 (cztery) oczka sanitarne. Za to tu, po spełnieniu „cudownego ocalenia” poszliśmy do knajpy spróbować morskich specjałów. Skonsumowaliśmy dwa półmiski różnych różności i do tego trzy białe wina. A były tam grilowane: langustynki, krewetki, muszelki w trzech rodzajach, dwie ryby, bakłażany, papryka i kartofelki. Pyszne, chociaż nie każdy z nas tak twierdzi, ale pięknie się różnimy.

IMGP9175

San Sebastian de La Gomera

12 marca, czwartek

Dzisiejszy dzień poświęciliśmy na prace bosmańskie (szczególne wyróżnienie dla Zygmunta, Tomka O. i Pawła) i wycieczki po San Sebastian i najbliższej okolicy. Ewa, Wiesia, Maryla, Tomek O. i Zygmunt ruszyli tak z kopyta, że nie mogłem ich znaleźć i musiałem się pocieszyć winkiem w lokalnym barze o wdzięcznej nazwie Bar La Curva. Miasto jest zupełnie inne niż wcześniejsze aglomeracje turystyczne. W kafejkach widać zwykłych mieszkańców przy kawie lub winku, oglądających namiętnie mecze piłkarskie w telewizji, często grających np. w szachy. Tu jest naprawdę bardzo przyjazna atmosfera.

IMGP9089

Paweł i Tomek S. wspięli się na niebotyczny szczyt wysokogórski w paśmie okalającym stolicę wyspy. Musieli nieźle nakluczyć się wśród urwisk, skoro wrócili na jacht dopiero po zmroku. A po zmroku…

Żeglujemy

11 marca, środa

Ostatnie dwa dni poświęciliśmy na żeglowanie – przecież jesteśmy na jachcie. We wtorek z Puerto de Mogan popłynęliśmy na Teneryfę. Jako port docelowy wybraliśmy Marinę San Miguel – tam już Melina stała z poprzednią załogą. Płynęliśmy na żaglach 10 godzin. Wiało do 13 m/s, czyli 6 st. Beauforta. To był pierwszy sprawdzian morski dla załogi. Zdała go bardzo dzielnie, więc należało się tradycyjne „za cudowne ocalenie”. Wszyscy cudownie ocaleni przyjęli to z przyjemnością. Wpływając usłyszeliśmy tubalny głos: „Cześć Bolek!”. To mój dobry znajomy z Pogorii – Michał Kobyliński. Prowadzi 33-metrową drewnianą brygantynę pod banderą brytyjską, której właścicielem jest Szkot. Czyli tak, jak w przypadku Meliny. Spotkanie przy rumie Aeruchas przeciągnęło się do popółnocnego czasu.

Jak żeglować, to żeglować. W środę, czyli dzisiaj, postanowiliśmy ruszyć w kierunku La Gomery. Godzinę po wyjściu z mariny nagle z pokładu usłyszeliśmy okrzyk „Delfiny, delfiny!”. To zerwało na nogi całą załogę. Tak, zawsze ci mili mieszkańcy otmętów morskich są ogromną atrakcją. Sesja zdjęciowa trochę potrwała i ruszyliśmy dalej.

IMGP9959

Znowu wiatry w zasadzie nam sprzyjały i ostrym bajdewindem zbliżaliśmy się do wyspy. Pod koniec Zygmunt zaproponował: „A może byśmy spróbowali popływać na rumplu awaryjnym?”. Co to dla nas, myk-myk i zainstalowany finezyjnie powyginany kawał rury zastąpił koło sterowe. Fajnie było. Tak dopłynęliśmy do San Sebastian, stolicy La Gomery. Udało się znakomicie, więc należało to uczcić toastem „za cudowne ocalenie”. Piękne miejsce to San Sebastian.

IMGP9041 IMGP9036

Spiętrzone trudności

9 marca, poniedziałek

Jak to na początku tygodnia, ruch od rana – w planie mieliśmy wymianę oleju w silniku. Ponieważ do tego nie potrzeba całej załogi, została ona wysłana na pieszą wycieczkę wzdłuż wybrzeża w kierunku wydm Maspalomas. W tym czasie nadjechały do naszej mariny dwa ogromne dźwigi, których zadaniem było wyciągnięcie na brzeg ogromnego katamaranu. Ta operacja tak zafrapowała Pawła i Tomka S., że odłączyli od grupy i zostali na parę godzin przypatrywać się zmaganiom olbrzymów. Wg ich opowiadań było cholernie ciekawie. Hm…, co kto lubi. Operacja wymiany oleju też była bardzo ciekawa i pouczająca. Już po dwóch godzinach poinformowano mnie, że jest już filtr. Po następnych dwóch, że jest już olej. Ale zamiast zamówionych 12 litrów, tylko 10. Następnie zdziwiono się, że chcemy olej wymienić. Po następnych dwóch przyszedł fachowiec z balią, rurkami, wiadrem i czymś tam jeszcze. Pokiwał głową i poszedł. Zaraz przyszedł z czymś jeszcze, coś zrobił i poszedł. Tak było ze cztery razy, aż oświadczył, że skończył. Poszedłem zapłacić, a tam wszystko pozamykane i nie ma z kim uregulować porachunków. W tzw. międzyczasie wróciły ekipy dźwigowców i piechurów. Pierwsi szczęśliwi, drudzy nieszczęśliwi. Otóż okrutne morze wysoką wodą syzygijną odcięło powrót spiętrzając się zbytnio i zalewając jedyną prostą drogę powrotu. Na dodatek niemal nie porwało jednej z uczestniczek (Ewa S., lat…, zam…, stan cywilny…, wzrost…., oczy…, uszy…, włosy…).  Musiano wracać gorącym asfaltem na około. Opowiadaniom o trudach i znojach nie było końca.

Tuż przed zachodem słońca odpaliliśmy maszynę i porzuciliśmy Pasito Blanco. Smagani wiatrem własnym, po niemal trzech godzinach zmagania się z żywiołem, zgłosiliśmy się w Puerto de Mogan. Cumujemy ostrożnie rufą do nabrzeża, delikatnie, aż tu w trakcie manewrów nagle pisk, wrzask, cumy, odbijacze, bosaki załoga rzuciła precz, a sama rzuciła się w ramiona już zaprzyjaźnionej sąsiedniej łódki. Nie dziwię się – tam kapitanem okazała się Małgosia Talar, w pełnej okazałości. Mimo tego, a może dlatego manewr okazał się udany i mogliśmy spełnić „za cudowne ocalenie”.

Dzień Kobiet

8 marca, niedziela

Naszym załogowym Paniom zafundowaliśmy w dniu ich Święta pobyt na Wyspach Kanaryjskich. Jak do tego doszło? To proste.

Trzask-prask i w sobotę rano wylecieliśmy na Fuerteventurę. Tam zdobyliśmy dwie luksusowe limuzyny i pojechaliśmy na słoneczną plażę w parku narodowym tuż obok Corralejo. Następnie krótki spacer w upojny wieczór i noc spędziliśmy w luksusowym Club Los Palmeras. Napitki serwowano na okrągło: dla wybrednych Pań wina czerwone i różowe, my zadowoliliśmy się innymi trunkami. Toastom nie było końca. A to dopiero było w przeddzień.

Dzisiaj od rana, zaraz po kawie i śniadaniu tuż przy łóżku, piękna wycieczka po wyspie. La Oliva, zaciszne El Cotillo, Betancuria z katedrą Santa Maria i jej wspaniałą starą zabudową, cudowne żużlowe widoki przez cały czas naszej eskapady, przepyszny obiad w Moro Jable.

IMGP8691 IMGP8731

Pod wieczór romantyczny rejs ogromnym statkiem Fred Olsen prosto w słońce. Tak dotarliśmy do Las Palmas de Gran Canaria. Tu specjalnymi pojazdami, m.in. ekskluzywną La Linea 30, dotarliśmy do wysmukłej iglicy Faro de Maspalomas. Zbliżała się północ, kiedy osiągnęliśmy południe wyspy.  Dwie młodziutkie girlaski spod latarni w swoich stalowych rumakach dowiozły nas na nasz najwspanialszy jacht – na Melinę. Upojone Świętem nasze Panie poddały się objęciom Morfeusza.

Panowie, uczcie się – tak powinno się organizować tę wspaniałą uroczystość, aby nasze Kobiety były zadowolone i szczęśliwe.

Etap 40-41: Kanary2

7 marca, sobota

Siedzimy sobie następną ekipą na lotnisku w Modlinie i czekamy na wylot na Fuerteventurę. Tam wg planów sprzed paru miesięcy mieliśmy przejąć Melinę. Ale, jak wiecie, gamonie z poprzedniej ekipy nie potrafili przepłynąć kilkudziesięciu mil i zostawili jacht na Gran Canarii. No, fakt, mieli niby ciągle w mordę, ale MY dalibyśmy radę. A tak, musimy popłynąć tam wpław. Będziemy sprawozdawali. Czytajcie.