20 marca, piątek
W zasadzie wszystko co planowane, zostało osiągnięte. Ktoś był na wulkanie, inni prawie wpadli do krateru, był odwrót z wąwozu na czworakach, ktoś tam się kąpał w czasie przypływu z plecakiem, aparatem i komórką w oceanie, były orki, ale nie dla wszystkich. Tak samo delfiny grupowe i pojedyncze. Udało się odwiedzić kilka wysp, ale tylko niektóre poznaliśmy w miarę dokładnie. Wspaniała przyroda i ogromna różnorodność. I do tego ocean, łagodny po zawietrznej stronie wyspy i potężny, gdy jest się odsłoniętym. Wszystko w miarę przewidywalne, zwłaszcza, jeśli chodzi o kierunek wiatru. Jego siła bywa różna i w marcu raczej umiarkowana. Raczej, gdyż zdarzają się okresy, gdy mocno dmucha, zwłaszcza w strefach akceleracji, powodowanej przez wysokie szczyty wulkanów na wyspach. Żeglarze z konieczności kontaktują się z władzami portów oraz załatwiają różne nietypowe sprawy na lądzie. Jacht i załoga potrzebuje czasem wsparcia. I to na wszystkich wyspach w tym obszarze jest wspaniale. Zawsze spotykaliśmy się z życzliwością i bezinteresownością. Jest oczywiście pewien luzik, ale w sumie wszystko jest dobrze zorganizowane i działa. Po rejsie trzeba dostać się z bagażami na lotnisko. Droga przez pół wyspy, gdyż my zawsze lubimy stawać po zawietrznej. Przy wiatrach z północnego wschodu, Puerto Mogan, gdzie doszliśmy, jest akurat po przeciwstawnej stronie wyspy. Wygodny dojazd autobusem z przesiadką i przerzucaniem dużych bagaży w luku autobusu. Potem jazda wzdłuż wybrzeża, gdzie oglądamy ogromne wielopiętrowe hotele wciśniete w klifowe zbocza. W nich siedzą ci biedacy, którzy pokonują codziennie dróżkę na plażę i z powrotem. Wprawdzie mają w hotelu zawsze zimne piwo i lokalne wino, ale delfina w morzu pewnie nie zobaczą. Potem już planowy samolot i celnicy, którzy uznali, że do zjedzenia owsianki nawet z największymi owocami nie jest potrzebny scyzoryk. Zygmunt