4 września, czwartek, cd.
Relacja fotograficzna:
4 sierpnia, czwartek:
Chyba ostatni mail od załogi etapu 12-13 z ostatnich trzech dni: „Okolice Ribadesella okazały się bogate w atrakcje turystyczne, z których korzystaliśmy w pełni podczas przerw między pracami bosmańskimi.
Były rowerowe premie górskie, plażowanie, dhinging and drinking.
Szczęśliwej drogi już czas. Udajemy się w stronę La Corunia na nocne zwiedzanie miasta”.
31 sierpnia, niedziela:
Na 15 mil przed portem Ribadesella Staremu Lwu (*) starły się trzy środkowe zęby. Musiano użyć odpowiedniej wykałaczki. Plan dalszej ekspansji ulega zabiegom korekcyjnym. W tym stanie uzębienia załoga Statku Miłości(**) nie może kontynuować szybkich podbojów północno-zachodniej części półwyspu. Muszą im wystarczyć miejscowe atrakcje.
(*) = (**)
30 sierpnia, sobota:
Poniżej trzymający w napięciu wpis przesłany, jak zazwyczaj w tym rejsie, przez Pawła Wiercińskiego:
Godz. 1700. Pozycja: N 43° 31,342; W 004° 52,215
Wbrew prognozom wiatr E do NE, prędkość Meliny 7 węzłów, kurs 270 na Ribadesella, 60 nM na karku. Nadciągają cumulusy, czarna mewa goni białą mewę, delfiny delikatnie muskają fale oceanu. Coook zgłasza gotowość do podania obiadu.
Wtem!
Oficer wachtowy zgłasza brak manewrowości. Kapitan zaklął szpetnie i bez zmrużenia oka wyciągnął gretingi niemożliwe do wyciągnięcia, znalazł rumpel niemożliwy do znalezienia i zamontował go w stylu niemożliwym do opisania.
Załoga niezwykle sprawnie, w trybie awaryjnym, zrzuciła grota i foka. Łódź nie zmieniając kursu i prędkości kontynuowała rejs. Podano obiad.
Wtem!
Oficer łącznościowy odebrał niepokojący komunikat: „W kursie na skały Ojczyzna straciła sternika”. Zapadła martwa cisza. Ocean ucichł. Wpłynęliśmy do portu.
„W związku z dużą ilością zapytań odnośnie ośmiu szwów, wydajemy oficjalne sprostowanie:
Po pierwsze: nie osiem, a dwie
Po drugie: nie szwy, tylko szły
Pozostałe zdjęcia z San Sebastian:
Z aktualnych wiadomości: dzisiaj udało nam się fajnie pożeglować przy korzystnym północno-wschodnim wietrze. Bez problemów dotarliśmy do mariny w Castro-Urdiales, gdzie rzuciliśmy kotwicę. Pogoda nie rozpieszcza. Morale nadal wysokie, chociaż kapitan dzisiaj dwa razy powiedział „ale wstyd” i raz „dobra robota”.
26 sierpnia, wtorek:
Dalej w smsie było tak: „Zatoka Donostia jest git. Lądowanie na plaży kosztowało nas mokry aparat, ławeczkę od dingi i 8 szwów. Plus, to sprint przez zatokę na ribie. Morale wysokie. Zostajemy tu chyba jeszcze jeden dzień”. Dla ciekawych, Donostia, to baskijska nazwa San Sebastian. Czyli są już w Hisz…, w Kraju Basków.
Nasuwają się co najmniej dwa pytania: Ile kosztował jeden szef? Na jakiej rybie oni gnali przez zatoki modrą toń?
25 sierpnia, poniedziałek:
Popołudniu znowu pojawił się na Marine Traffic sygnał z Meliny. Kilka godzin później, wieczorem, Marcin przesłał sms: „Po 30 h kotwiczymy w Bayonne. Barek nadal pełny. Morale wysokie. Wczoraj skończyły się czyste talerze”. Podczas rozmowy telefonicznej dowiedziałem się ponadto, że postanowili stanąć na kotwicy na rzece, że jest gorąco, że chłopaki na pontonie popłynęli na ląd, że zainstalowali nowe radio i że po drodze stawali i kąpali się w oceanie.
23 sierpnia, sobota:
Zaczyna się kolejny etap wyprawy, tym razem pod dowództwem Marcina Magera. Załogę stanowią Andrzej „3xO” Soroko, Paweł „Wierciak” Wierciński, Bartosz „Buszu” Busz, Jerzy „Jurek” Michalak. Startują z francuskiego wybrzeża Biskajów z La Rochelle.
Marcin był wielokrotnym załogantem Meliny, kiedy jacht prowadził właściciel Meliny, nasz przyjaciel Ian Hannay – patrz zakładka ‚Historia’. Z archiwum wydobył artykuł opublikowany w Żaglach w sierpniu 2004 r. „Jachtostopem po Atlantyku” – zamieszczamy go w zakładce ‚Rejsy 2002-2003′. Dzięki m.in. Marcinowi dwa lata temu Melina znowu ruszyła na morze.
O godz. 1900 otrzymaliśmy pierwszy sms od nowej załogi: „Jesteśmy zaokrętowani i zasztauowani. Jacht ma się nieźle. Po toastach i szkoleniu bhp ruszamy na miasto. Z porannym odpływem ruszymy w morze. Morale wysokie po wizycie pod wieżą Eiffla i podróży z łaskami…”