24 marca, niedziela
Wczoraj przed wieczorem dopłynęliśmy. W Hiszpanię trafiliśmy w miejscowości Palamos. Stanęliśmy w porcie rybackim mocując się z niesamowicie poplątanymi muringami. Nikt nami się nie zainteresował, wszystkie biura były zamknięte na głucho – maniana. Trudno, musimy porzucić naszą Lady na pastwę niepewności jutra.
Lot do ojczyzny mieliśmy z Barcelony nad ranem. Problemem stał się transport na lotnisko. I tutaj udaliśmy się z prośbą do ojca chrzestnego. Okazał się nim Remigiusz mieszkający w Perpignan we Francji, który przedarł się nocą przez granicę i przybył do nas z pomocą. Dzięki jego nieograniczonej dobroci, zaradności i inwencji spokojnie dostaliśmy się na czas na lotnisko. Niestety nie za darmo – kosztowało nas to dwie konserwy gulasz angielski. Wszystkim się to opłacało, a ojciec był nad wyraz usatysfakcjonowany.
W ten niecodzienny sposób znaleźliśmy się teraz we czwórkę w pociągu relacji Kraków – Wrocław podążając do naszych kobiet.
W czasie niepełnego tygodnia przepłynęliśmy 330 mil. Na morzu byliśmy 76 godzin, początkowo pływając aż 42 godz. tylko na żaglach, a resztę, głównie przez Gulf of Lion, niestety na silniku. Bardzo dziękuję całej załodze, czyli Andrzejowi, Łukaszowi i Piotrowi oraz ojcu chrzestnemu Remikowi.