Archiwa kategorii: Etap 48-49 Maroko-Europa

Znowu Europa. Estepona.

14 maja, czwartek

Na silniku, przy gładkiej wodzie, często we mgle, wśród ogromnego stada delfinów przepłynęliśmy w nocy z Afryki do Europy. O godz. 0210 stanęliśmy w marinie w typowo turystycznej miejscowości Estepona.

20150514_130117 20150514_132058

Stąd po południu będziemy płynąć już bezpośrednio w kierunku Malagi.

W poprzek Śródziemnego

12 maja, wtorek

Do południa wykonywaliśmy potrzebne prace bosmańskie. Po południu wypłynęliśmy z hiszpańskiej mariny La Linea, postawiliśmy wszystkie trzy żagle, zmieniliśmy banderkę z hiszpańskiej na gibraltarską i przemaszerowaliśmy w pełnej gali przez port w Gibraltarze. Kierunek Ceuta.

20150512_143022

Cieśnina Gibraltarska

10 maja, niedziela

W sobotę mieliśmy płynąć do Tarify, pięknego starego miasta. Ot, raptem 21 mil. Pozwiedzamy, usiądziemy w knajpce, pogadamy, pośmiejemy się. Prognoza wskazywała na wyjście jak najszybciej, niestety załoga się rozpierzchła w tzw. międzyczasie na plażę. Pod względem kąpiółki w oceanie na wzburzonych falach przyboju załoga miała rację, ale skutki tego okazały się brzemienne. Jako zajawkę następnych wydarzeń wtrącę, że w koi Madzi znalazła się cytryna. Nie tylko zresztą cytryna.

Płynęliśmy na żaglach – ulga po terkocie silnika w poprzednich dniach. Cisza, nic się nie dzieje. Do chwili, kiedy zarefowaliśmy grota na I refie, czyli już po piętnastu minutach. Piątka ze wschodu, od cieśniny, czyli w twarz. Im bliżej toru wodnego, tym wiatr tęższy. Do siedmiu. Refujemy genuę. Dwa zwroty, do lądu i ku środkowi i drugi ref na genui. Prąd na wejściu w gardziel cieśniny przeciwny do kierunku wiatru sięga 3 knotów. Fala piętrzy się, ale spokojnie, wszystko pod kontrolą. Przed północą przed Tarifą zapada decyzja – uruchamiamy silnik. Na rozedrganej wodzie silnik niestety odmawia posłuszeństwa – zapowietrzają się przewody paliwowe. Między torem wodnym, którym co parę minut przechodzę wielkie tankowce, a lądem, raptem 1-2 mile. Halsujemy w ciemnościach przy wietrze 35-40 węzłów (regularna ósemka, a w porywach dziewiątka), próbując w zęzie coś zrobić z silnikiem – bez skutku. Wracamy? Latarnia morska w Tarifie na wyciągnięcie ręki, szkoda nie dopłynąć. Mijamy wreszcie cypelek z latarnią, silnik nadal nie rusza. Na wejście do portu na żaglach nie ma najmniejszych szans.  Zmiana decyzji: pchamy się dalej, do Gibraltaru. Halsujemy, co pięć minut rzucając się od lewego do prawego szota genui z korbą w ręku (najlepszy był w tym Krzysiek). Na pokładzie pomieszanie z poplątaniem. Zobaczymy co przyniesie ranek. Na wachtach zmieniają się Józek i Krzysiek ze Zbyszkiem i Arkiem. Dostali prikaz płynięcia raz lewym, raz prawym halsem. Najlepiej bajdewindem. I tak płynęli. Dziewczyny walczyły wewnątrz. Przed świtem wachta Hani dopływa do Zatoki Gibraltarskiej. Na AIS-ie widać, że tłoczno tam, jak w centrum miasta w porze szczytu. Z lewej i prawej, z przodu i z tyłu atakują nas z ciemności, ale na tle świateł Gibraltaru, nadpływające co chwilę statki. Gęsto. Ale to już końcówka – Skała osłania nas od wiatru, woda już nie faluje. Uff. O świcie telefon do Przyjaciela i olśnienie – zapomnieliśmy o jednej z czynności przy nocnych pracach w zęzie. Terkot silnika i spaliny z rury wydechowej wszyscy przyjmują z entuzjazmem. Przy kei La Linea De la Conception z wielką przyjemnością spełniamy za cudowne ocalenie.

A co z cytryną w koi? Po prostu wypadła nagle z kambuza przy którymś tam przechyle i lotem prostolinijnie zakrzywionym trafiła do śpiworka Madzi. Poza tym i oprócz tego:
- Józek spał w koi Magdy
- za to w koi Józka polegiwały na zmianę Edyta i ostatecznie Magda
- Edyta spała pod śpiworem Arka
- Arek spał w mesie
- Hania spała w kambuzie na ławeczce pilnując śmietnika i analizując przecieki
- ja znalazłem się na koi Edyty
- Zbyszek chyba spał u siebie
- Krzysiek padł
- rano Madzia znalazła w swojej koi mokre męskie krótkie spodenki (gacie okazały się Józka, który w nocy walczył z żywiołem tarzając się przypięty szelkami po mokrym pokładzie)
- Krzysiek w swoim śpiworku znalazł klucz dziesiątkę
- Edyta znalazła spodnie od piżamy Józka
- zaginęło litrowe wino Elegido.

Kto z Was przepłynął Cieśninę Gibraltarską na żaglach bez silnika w nocy pod sztormowy wiatr? Hę?

Barbate

9 maja, sobota

Załoga kazała mi dopisać, że wczoraj ostatnie prawie dwie godziny płynęliśmy na żaglach. Trzech żaglach. I było bardzo cicho.

A i to, że piwo było bardzo smaczne. A wieczorem kapitan zjadł dwie miski ślimaków. I musiał się odkazić.

A teraz idziemy na pieszą wycieczkę.

Znowu w Europie

8 maja, piątek

Popołudniu w środę łaziliśmy do miasta jeszcze kilka razy w te i we wte po ostatnie zakupy. Wszędzie spotykaliśmy się w wielką życzliwością, często pozdrawiali nas ci („eee, Polonia!„), którzy zrobili z nami jakiś interes. Ponieważ wszyscy urzędnicy nas już znali, brama portowa była dla nas szeroko otwarta, co nie znaczy, że nas nie kontrolowano. Wieczorem opłaty portowe i marinowe zapłaciliśmy bez zbędnych pytań, ot, na portierni. Odprawa końcowa na policji odbyła się też bardzo sprawna: stuk, stuk i w paszportach znalazły się pieczątki wyjazdowe. Parę miłych słów z obu stron i byliśmy wolni. Wypłynęliśmy w czwartek rano dokładnie o godz. 0800. Razem z nami z portu wychodziły łódeczki na dzienny połów, inne wchodziły z nocną zdobyczą. Na nabrzeżach kłębił się tłumek chętnych do sprzedaży i kupna morskich specjałów. Ładny widok. Do zobaczenia Afryko!

Tak jak przez ostatni tydzień nasz odkurzacz pracował znowu bez przerwy. Horror. Przed wieczorem Józkowi udało się uruchomić ploter GPS w kokpicie, który nam zgasł jeszcze w drodze z Madery – sól i wilgoć zrobiły swoje z kablami. W dzienniku jachtowym odnotowano za to I wzmiankę zaszczytną dla Józka, a także pochwałę dla Magdy za zwrócenie uwagi na konieczność włączenia świateł nawigacyjnych. Stawialiśmy żagle w różnych konfiguracjach, ale raczej tylko pro forma. Mimo to nastrój wśród załogi wspaniały. Tylko kto podp… czapkę Zbyszkowi? Pogoda piękna. W nocy lśniące gwiazdy nad głową. W dzień na pokładzie smażą się blade ciała. Odczuwamy chroniczny brak piwa. Obiecujemy sobie wiele po przybyciu do Hiszpanii. Wczorajszy i dzisiejszy kuk (Krzysiek i Edyta) dwoją się i troją podając a to kawę, a to owoce, a to gorące(?) kubki. Hania pomaga we wszystkim i, jak to II oficer, dba o wygląd całej łódki (właśnie wzięła się za czyszczenie rdzawych zacieków na falszburtach).  A najprościej, jak od linijki, jacht prowadzi Arek.

Przez tor wodny podejściowy do Cieśniny Gibraltarskiej przejechaliśmy bez zmiany kursu. Tuż przed nosem przemknął nam ogromny, ponad 300-metrowy kontenerowiec zmierzający do Nowego Jorku. I tylko raz musieliśmy ustąpić drogi nadpływającemu Holendrowi.

Do małej hiszpańskiej mariny Barbate koło Trafalgaru weszliśmy i zacumowaliśmy o godz. 1725. Idziemy w miasto na piwo.

Etap 48-49: Marokańska ósemka

6 maja, środa

Zwlekłwszy się rano z marokańskich łoży, na Melinę zawitała następna ekipa. Będziemy płynąć do Europy w ósemkę. Krzysiek z Edytą przylecieli do Marakeszu już 2 maja. Po dwóch dniach dołączyli do Hani, Magdy, Zbyszka, Józka i Arka, którzy lądowali w Casablance 3 maja. Już razem dotarli do Mohammedii, gdzie z utęsknieniem wypatrywali na oceanie Meliny siedząc sobie spokojnie na plaży. Przez te parę dni pozwiedzali trochę i poczuli marokański, specyficzny urok Orientu. Ruch, gwar, meczety, śpiew muezinów, dziwne reguły ruchu drogowego i pieszego, rozpadające się petit taxi, dym z grilli i targowanie się na suku (targowisku), to normalne życie. Żałuję, że mnie to w większości ominęło, chociaż w Mohammedii trochę zobaczyłem. A ryba z grilla przy targu rybnym była wspaniała. Jutro rano wypływamy.