8 listopada, sobota:
W czwartek przed południem, śledząc pilnie poczynania załogi Meliny, spostrzegłem, że ekipa zwracając chyba zbytnią uwagę na statki przepływające w wąskiej Cieśninie Gibraltarskiej, nie zauważyła Gibraltaru. Natychmiast zareagowałem wysyłając sms: „Co się dzieje? Olewacie Gibraltar? Skała jest z tyłu po prawej!”. Wyważona odpowiedź brzmiała: „Mamy zdjęcia. A tak poważnie, to czas. Przeczekaliśmy noc w porcie, żeby nie przechodzić cieśniny po ciemku. Teraz naprzód! Czy coś nowego w prognozie? Musimy podjąć decyzję, co do trasy na Maderę”. Podałem: „Cz. 5-10 W, Pt. rano 10 SW wiecz. 15 SW-W, So. 10 NW 15-20 WNW, Nd. w nocy 20-25 NW w szkw. 30 od południa 20 NW, Pn. 10-15-10 NW, Wt. 15-10 NW, Śr. 5-10 NW-W„. Dalsza zdalna wymiana zdań: „Dzięki, czyli w mordę, co robić, ale dajemy radę”. „Na razie w mordę. Wasz kurs, to 254, czyli dopiero od soboty jako-tako”. ” Tym się krzepimy „
Po wypłynięciu na ocean, wieczorem przechodzili przez dwa grube tory wodne. Zawijasom i tańcom na wodzie nie było końca. Ładnie to wyglądało na mapie siedząc sobie w kapciach przy kompie. Im nie było chyba tak łatwo. W nocy o godz. 2205 nadszedł meldunek: „Wreszcie wyrwaliśmy się prądom i wiatrom”. Już po północy, w piątek o 0051 UTC pojawił się ostatni sygnał z AISa. Poszli w morze.
W sobotnie późne przedpołudnie, obudziwszy się po chóralnych śpiewach patriotycznych u Aliśki (wszak zbliża się Święto Niepodległości), rzuciłem okiem na mapę w komputerze. Pojawił się na niej znajomy symbol Meliny. Dziwne, przecież powinni być na środku oceanu, a tam nie ma zasięgu. O, psia kość, toż to wybrzeże Portugalii! Zaniepokojony wysłałem natychmiast sms: „Co się stało? Mam nadzieję, że nikt nie zachorował?”. „Oceniając dobowe przebiegi i kierunki wiatru oceniliśmy, że nie dopłyniemy. Schroniliśmy się w Vilamoura pod Faro” – brzmiała odpowiedź. Hm, dziwne, bardzo dziwne…
No cóż, szkoda, że tak się stało, bo akurat zmontowała się ekipa na trasę z Madery na Kanary.