Archiwa kategorii: Etap 37-38 Kanary1

Koniec pierwszej przygody na Kanarach

1 marca, niedziela

Jesteśmy już w domach. Piękna przygoda ze sztormami w tle już poza nami. W czwartek wieczorem stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej siedzieć w miejscu, gdzie oprócz bogatych domków, pola golfowego i plaży nic nie ma. Przebukowaliśmy bilety lotnicze na takie z Gran Canarii i w piątek popołudniu wylecieliśmy z ciepłych krajów.

DSC_4608 DSC_4606

W trakcie naszych dwóch tygodni przepłynęliśmy 297 mil w czasie 58 godzin, co daje średnią  5,12 węzła (max. 9,5). Na żaglach pływaliśmy 34 godziny, czyli prawie 59% przebywania na wodzie. Byliśmy w Playa Blanca na Lanzarote, Las Palmas i Puerto de Mogan na Gran Canarii, Amarillo i Los Galletas na Teneryfie oraz w Puerto de Mogan, Puerto Rico i Pasito Blanco z powrotem na Gran Canarii. Pięknie było i żałujcie, że Was nie było z nami.

37-38 Kanary - wykonanie

PS. Są już filmiki z karnawału w Santa Cruz na Teneryfie – popatrzcie.

Piękne Pasito Blanco

27 lutego, piątek

Jesteśmy poobijani. Nie fizycznie, a psychicznie. I to mimo posiadania dwóch psychologów na pokładzie. Siłom natury nie daliśmy rady. Wczoraj, owszem, zdobyliśmy utracone pozycje, a nawet posunęliśmy się 2 mile na wschód za Faro de Maspalomas.

DSC_4598

Ale tam spotkało nas to, co było nam pisane. Z wielkim żalem i smutkiem, ale bez strat w sprzęcie i ludziach osiedliśmy w marinie Pasito Blanco. Pięknie tu i cichutko, ale to nie jest docelowa Fuerteventura, a Gran Canaria. Nie dotrzemy teraz do Moro Jable – zasada, że nie wpisuje się do dziennika jachtowego portu docelowego, zanim się do niego nie dotrze, potwierdziła się w naszym przypadku. Wracamy.

DSC_4600 DSC_4603

A może z drugiej mańki?

25 lutego, środa

Skoro wczoraj nie udało nam się przedostać przez wiatrowe zasieki od zachodu, postanowiliśmy zajść przeciwnika od wschodu. Wprawdzie pogodowi wróżbici zostawiali niewiele nadziei na sukces, ale wzmocnieni porannymi bagietkami z ojczystym gulaszem angielskim wyzwoliliśmy w sobie dodatkowy animusz do walki. Ruszyliśmy o świcie tuż po południu. Początek był bardzo sprzyjający – jakby hawaje, albo inne karaiby. Nagle, po godzinie powolnego podkradania się ukradkiem pod pustynię Maspalomas, zaczęło nam wiać delikatnie od rufy. Od rufy? Nieco skonfudowani i zdezorientowani postawiliśmy gienię. Po pięciu minutach, znowu nagle, odwróciło się i dujnęło prawidłowo od dziobu 30, 33, 38, 40… Spokojnie! Byliśmy na to przygotowani – gienia już dawno zwinięta, sztormiaki i gumiaki w pełnej gotowości. Tu u nas już 49, a tam przed latarnią morską dużo większe kłębowisko. Kto z kim walczy? Przecież tam nas jeszcze nie ma! Zachodzimy do Puerto de Pasito Blanco, a tam też zawierucha. Może schowamy się do Puerto Cementero? – padła propozycja. Nie. Mamy swoje doświadczenie z wczorajszego dnia, więc zauważyliśmy filozoficznie, że jeśli zaczęto bez nas, to niech się sobie sami tam kotłują. Z godnością wróciliśmy do Puerto Rico – przecież tu hawaje, albo inne karaiby. Nie liżemy ran – gotujemy się na jutro.

Zwietrzałe prognozy

24 lutego, wtorek

Mamy bardzo silne postanowienie dotarcia na północ Gran Canaria, żeby później łatwiej móc spłynąć na południe Fuerteventury. Z samego rana ściągnęliśmy jak zwykle prognozy wiatrowe – owszem, jak zwykle ma trochę wiać. Chytry plan był taki, że tym razem popłyniemy po zachodniej stronie wyspy osłonięci wysokimi skałami. Początek był całkiem udany, po prostu Karaiby. Dziewczyny opalały się rozłożone po całym pokładzie, żagielki leciutko nadęte, silniczek lekko pomrukuje. Po godzinie zauważyliśmy w oddali zafalowanie i jakby trochę białego na górze.

DSC_4588

Zwinęliśmy genuę. Plażowiczki, jakby coś przeczuwając, nagle wszystkie pojawiły się w mesie. Dupnęło zza węgła. Początkowo 35 węzłów – to lubimy, 40 – ostatnio normalka, 45 – trzeba się skupić, 47, 48, słone bryzgi zalewają co chwilę oczy, jest i 50-ka. Trzeba podejmować decyzję. Łódką rzuca z dużej fali na falę jeszcze większą. 52. Odwrót. Zwrot przez sztag wymaga ogromnego wysiłku, mimo zarefowanego już wcześniej grota. Udało się. 53. Baksztag od lądu i skał wykręca dziób do półwiatru. 55. Wiatr zrywa zmierzwioną pianę z fal i niesie hen. Ale dla nas to poezja, bo woda smaga nas już tylko po plecach. Dłonie silnie zaciśnięte na kole sterowym ledwo przeciwstawiają się naporowi fal. 58 węzłów – to najwyższa prędkość wiatru, jaką udało nam się zaobserwować, ot, zwykłe 11 w skali Beaufora. Jeszcze tylko zwrot przez rufę… W tych warunkach można powiedzieć tylko tyle i aż tyle, że nic nam się nie urwało. Po godzinie poczuliśmy flautę – spadło do 6 B. Niebawem dopłynęliśmy z powrotem na Karaiby. Lekki wiaterek, drobna falka, dziewczyny w bikini. O godz. 1730 skończyliśmy znowu na południu wyspy w

DSC_4590 …Puerto Rico.

Teneryfa -> Gran Canaria

22 lutego, niedziela

O niedzieli nic nie potrafię napisać, bo leżałem cały dzień w koi złożony niemocą. Ta niemoc robiła podchody od samego początku rejsu do różnych załogantów, ale wreszcie dopadła mnie całą mocą. Z doniesień wiem, że załoga była na wycieczce na Tejde – najwyższym szczycie Hiszpanii. Wprawdzie nie dotarli na sam szczyt, ale byli w jednym z kraterów na wysokości ponad 2250, a nawet trochę wyżej. Z ich gadek wynika, że było bardzo ładnie. Ale też okazało się, że w tzw. międzyczasie Melina przesunęła się 2 mile dalej do bardziej kulturalnego porciku Marina del Sur w Los Galletas.

DSC_4580

A wieczorem nawiedzili nas nasi wczorajsi wybawiciele Małgosia i Paweł, którzy pozdrawiają wszystkich znajomych.

23 lutego, poniedziałek

Czas wracać. Prognozy nie napawają nas optymizmem – ma wiać cały czas w mordę i to jak zwykle silnie. Z paru pomysłów na trasę podróży wypalił najmniej korzystny. Na silniku i drugim refie na grocie dotarliśmy pod wieczór znowu do Puerto de Mogan na południu Gran Canaria. Żegluga była mokra, co dla nas było niespodzianką, bo do tej pory baksztagowe pływanie było bardzo suche, szybkie, ciche, miłe i przyjemne. No, zobaczymy, co będzie dalej. (Załoga zgłosiła sprzeciw: za mało grozy w dzisiejszym opisie, bo np. nie napisałem, że woda zalewała pokład, a ocean radośnie parskał nam w roześmiane twarze i przyzwyczajeni już jesteśmy do regularnych 40 węzłów). A w porciku cichutko i bezpiecznie.

Fiesta

21/22 lutego, sobota/niedziela

Myśleliśmy, że się spóźniliśmy i będzie po wszystkim, ale rzeczywistość przeszła nasze wyobrażenia. Spójrzcie na filmiki: pierwszy i drugi.

DSC_4570 DSC_4550

Tysięczne tłumy ludzi, wszyscy (wszyscy!) poprzebierani w najcudaczniejsze przebrania, cali rozentuzjazmowani, chodzą, tańczą, śpiewają, całują się, uradowani łażą po specjalnie wydzielonej na tę okazję dzielnicy.

DSC_4554 DSC_4559 DSC_4555

Owszem, alkohol jest używany, ale nie zauważyliśmy pijanych, przeszkadzających innym w świetnej zabawie. My mieliśmy dosyć po trzech godzinach – Kanaryjczycy zostali na placu bitwy do rana.

DSC_4568 DSC_4572

Gran Canaria -> Teneryfa

20 lutego, piątek

W sobotę w Santa Cruz na Teneryfie ma się odbyć ostatnia fiesta karnawałowa. Wprawdzie Popielec już za nami, no ale zobaczymy jak sobie z tym radzą na wyspach. Jest to główny cel naszej całej wycieczki, więc do dzieła. Jest jedynie drobny problem, trzeba się na Teneryfę jakoś dostać. Z Las Palmas najlepiej jest popłynąć nieco na północ, a potem na zachód już będzie z górki. Zadowoleni ruszyliśmy z ochotą i werwą. Zaraz za główkami portu mina nam zrzedła. Silny wiatr dokładnie w mordę i fale ok. 4 m spowodowały nagłą zmianę decyzji – zamiast na północ płyniemy na południe. Żegluga od razu stała się przyjemniejsza, mimo że fale nadal były takie same. Wiatr pozorny w porywach osiągał 45 węzłów, a prędkość jachtu do 9,5 węzła, a regularnie 7-8 węzłów. Na samej genui wieczorem dopłynęliśmy do pięknego Puerto de Mogan.

DSC_4539 DSC_4540

21 lutego, sobota

Żeby zdążyć na zabawę karnawałową trzeba było ruszyć z rana. Tak byśmy zrobili, gdyby nie pan marinero, dla którego świt, to nie rano – wypuścił nas przed dziesiątą po uiszczeniu należności za postój i oddaniu kluczyków do WC. Wiatr był znowu bardzo korzystny, tylko nie w dobrym kierunku – zamiast do Santa Cruz na północy Teneryfy, zawiał nas na południe. Wiatrowe prognozy sprawdzają się, co do kierunku, ale nie co do siły – zamiast 20 węzłów znowu wiało 40. Przed samą Teneryfą okrążył nas patrol Guardia Civil i grzecznie poprosił o skierowanie się do Amarillo Marina San Miguel. Zadupie.

DSC_4575 DSC_4573

Gdyby nie nasi przyjaciele Małgosia i Paweł z Poznania, którzy akurat przylecieli 3 godziny wcześniej na urlop na Teneryfę, z karnawałem byśmy się pożegnali. A tak dzięki nim zdobyliśmy auto i późnym wieczorem dotarliśmy do Santa Cruz.

Gran Canaria – Teror i jaskinie

19 lutego, czwartek

Przede wszystkim, to dzisiejszy dzień zaczął się od od zlokalizowania dziury w rurze. To była rura od ciepłej wody. Ciekło przy niedokręconym cybancie, który był całkowicie niewidoczny, ale dokuczliwy – ciekło pod podłogą za lodówką pod legarem. Niektórzy z nas przyczynili się bardziej do zlokalizowania tego zjawiska, za co dostali obietnicę dodatkowej porcji Elegido. Teraz pompa wodna już nie włącza się co 8 minut.

Tym razem pojechaliśmy na wycieczkę po górach przez centrum wyspy. Na początek byliśmy w Terorze i podziwialiśmy Matkę Boską z Sosny.

DSC_4486 DSC_4497

A następnie już nic nie podziwialiśmy, a w zasadzie podziwialiśmy mgłę. Na dodatek temperatura spadła prawie do zera. Wjechaliśmy tysięcznymi serpentynami na szczyt Tejede i drugimi tysięcznymi serpentynami zjechaliśmy w dół. Widoki z mgielnych stały się bardziej przejrzyste i śliczne.

DSC_4503 DSC_4504

Pod wieczór dotarliśmy do Barranco Guade…-cośtam, gdzie do tej pory w jaskiniach mieszkają ludzie. To naprawdę był niesamowity widok. A z restauracji wykutej w skale nie mogliśmy wyjść, bo to był istny labirynt (na końcu było WC).

DSC_4511 DSC_4516

W piątek rano zamierzamy opuścić gościnne Las Palmas. A jak będzie – zobaczymy.

Gran Canaria

18 lutego, środa
Środę mieliśmy spacerowo-objazdową, bo na morzu duło, albo podduwało.
Część załogi dokładnie przetrawersowała na piechotę całe Las Palmas. Z ich wnikliwych obserwacji wynikło, że nie jesteśmy tu sami. Sami, tzn. my, przybysze z Polski. Przy różnych kejach stoi co najmniej piętnaście jachtów z Polski lub tych, które pod salingiem mają polską banderkę. Wśród różnych nacji prezentujemy się okazale i na dodatek nie tylko stoimy w portach, a pływamy, co innym aż tak dobrze nie wychodzi.
Inni z nas woleli złożyć swoje kości w wypożyczonym autku i objechać dookoła całą Gran Canarię. Przyjęliśmy kierunek przeciwny. Od czasu do czasu w różnych miasteczkach i przy różnych atrakcjach wychodziliśmy i gapiliśmy się.
DSC_4395 DSC_4400
A to na widoki, a to na ludzi, a to na budynki, a to w talerze w barze z bardzo miłymi kelnereczkami, a to na kelnereczki (tak było w barze El Oliver w Puerto de las Nieves – polecamy i bar, i kelnereczki).
DSC_4404 DSC_4406 DSC_4411
Jechaliśmy wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy 70-kilometrową wąską drogą serpentynami tuż nad przepaściami, których to serpentyn było z tysiąc, a przepaści mnóstwo. I przejeżdżaliśmy przez różne barrancos i widzieliśmy różne miradores.
DSC_4446 DSC_4428
Aż dojechaliśmy do ogromnego hotelowiska Maspalomas. A przy tym hotelowisku zobaczyliśmy prawdziwą pustynię z wydmami tak wysokimi, że aż trudno było się wdrapać na ich szczyt. Ta pustynia, to jest ogromniasta plaża z tak drobnym piaskiem, że do tej pory nie możemy się go pozbyć z różnych naszych zakamarków.
DSC_4468 DSC_4457
Zmęczeni, późnym wieczorem zalegliśmy w swoich nie wierzgających kojach. I nie jest prawdą, że wino Elegido jest kwaśne i wykręca.

Czarno widzę

16 lutego, poniedziałek

Dzisiaj też podzieliliśmy się: trójka pojechała zobaczyć na Lanzarote to, czego jeszcze nie zobaczyła (i tak nie zobaczyli wszystkiego), dwójka zaliczyła spacer po Playa Blanca (że aż nogi weszły im do …), a następna dwójka została nadzorować prace stoczniowe m.in. przy dokończeniu montażu rury (rura hiszpańska okazała się niestety lepsza od specjalnie skonstruowanej i przywiezionej rury polskiej). Wszystkie te atrakcje zakończyły się około godz. 16-tej. W tzw. międzyczasie pilnie studiowaliśmy prognozy pogody. Ze względu na zapowiadane silne wiatry od wtorkowego popołudnia zdecydowaliśmy, że wypływamy na noc. Wybraliśmy wariant pierwotny drugi powtórny – na Gran Canarię. Po obiedzie zatankowaliśmy Melinę do pełna i o godz. 2000 oddaliśmy cumy. Ponieważ wiatr był korzystny – baksztagowe 15 węzłów – od razu postawiliśmy genuę i odstawiliśmy silnik. Przywitaliśmy się grzecznie z Neptunem, ale mimo to od razu trafiliśmy w czeluść czarnej nocy. Nów i chmury.

17 lutego, wtorek

Wychynąwszy za wyspę wiatr stężał do 25 węzłów, a fale stały się bardziej strome. Z upływem czasu wiatr osiągnął regularne 30, a w porywach do 35 węzłów. Czarne fale przychodziły z czarnej przestrzeni nagle i znienacka atakowały raz z prawej burty, raz od rufy. Trzygodzinne wachty spędzały swój nocny czas na wgapianiu się raz w kompas, raz w czarną ścianę przed dziobem Meliny. Zmęczeni tym wszystkim, po wachcie padaliśmy w swoje koje, ale telepiąca się z lewa na prawo Melina nie dawała dobrze wypocząć. W pewnej chwili śpiąca na górnej koi Kasia, która pierwszy raz jest na morzu, usłyszała szum wody spadającej z łoskotem na pokład i jakby wlewającej się tonami do wnętrza jachtu. Zalękniona zapytała się śpiącej na dolnej koi współtowarzyszki: „Słyszałaś? Chyba woda wlewa się do wnętrza”. Odpowiedź obytej na jachtach Hani brzmiała: „A jest ci mokro? Nie? To śpij dalej”.
Tak dotrwaliśmy do świtu, prawie nie zboczywszy z kursu o godz. 1445 zacumowaliśmy w marinie w Las Palmas de Gran Canaria. Po opłaceniu postoju 18,44 euro, po spełnieniu „za cudowne ocalenie” i po obiedzie ruszyliśmy w karnawałowe miasto. Cudacznie poprzebierani dzieci i dorośli wałęsali się po całym mieście, a całe ich mnóstwo zebrało się na wielkim pikniku w centrum. Trochę pouczestniczyliśmy i wróciliśmy na jacht, do swoich wreszcie nie rzucających się koi.

Etapy 37-38: Pierwsze tegoroczne Kanary

15 lutego, niedziela

W sobotę wieczór dotarła na Melinę kolejna ekipa w pełnym siedmioosobowym składzie. Ponieważ jacht stoi w Playa Blanca na Lanzarote, a nasz samolot wylądował na Fuerteventure, więc z lotniska autobusem nr 3, a potem nr 6 dotarliśmy do portu Coralejo. Tu spóźniliśmy się 5 minut na nasz prom. Przy portowym piwku uchwaliliśmy, że płyniemy następnym. O godz. 1930 cała ekipa zameldowała się na Melinie. Uff. Spełniliśmy, co mieliśmy spełnić i ułożyliśmy się w swoich kojkach.

Dzisiaj wynajętymi dwoma autkami ruszyliśmy na wycieczkę. Dwuosobowa grupa, nie bardzo nastawiona na oranie wyspy, zwiedziła tylko Playa Blanca, park narodowy Timanfaja i szmaragdowe (lub turkusowe) jeziorko.

Zatoczka Jeziorko_3

Druga, bardziej ambitna, przede wszystkim po drodze była w przydrożnej bodedze (winiarni), dalej na coniedzielnym targu w Teguize w centrum wyspy, a na półncy na Mirador del Rio z przepięknym widokiem na dziewiczą wysepkę Graciosa.

DSC_4358 DSC_4371 DSC_4376 DSC_4387

Urobieni po łokcie wróciliśmy po zmierzchu na obiadek przygotowany przez dwuosobowców. Tu spełniliśmy, co mieliśmy spełnić i ułożyliśmy się w swoich kojkach.