1 października, piątek
Po pięciu i pół dobach żeglugi z Madery dopłynęliśmy na Azory na wyspę Sao Miguel. Było bardzo spokojnie, między 2 a 3 st. B w pierwszej części z lewego baksztagu, a w drugiej 1-2 B z prawego baksztagu. Więc 2/3 czasu przepłynęliśmy spalając diesla. Mały wyż azorski przesuwał się razem z nami. A może my z nim? W każdym bądź razie przepłynęliśmy ponad 550 Mm.
Widzieliśmy delfiny, ja też wieloryby (ale to nie jest zaliczone, bo tylko ja je widziałem), przepięknie gęstą Drogę Mleczną i miriady gwiazd na czarnym niebie, grzywacze(!) na gładziutkim, całkowicie spokojnym Oceanie Atlantyckim,
skały wystające tuż nad lustro wody, a sięgające swoją podstawą głębokości ponad 5000 m.
Przeszło nad nami i zmoczyło parę ciepłych szałerków, ale też postraszyły nas ogromne cumulonimbusy, z których gęsto lało dookoła, a na nas nie spadła ani kropelka deszczu.
Trzygodzinne wachty mijały miło i szybciutko. Normalny strój, to koszulka z krótkimi rękawkami, krótkie spodenki i sandały (to u mnie, chłopaki mieli ciut cieplejsze ubiory, ale to zmarzlaki).
W marinie w Ponda Delgada w nocy nakazano nam do rana stanąć przy wydzielonej kei w celach kwarantanny. Po porannym okazaniu certyfikatów szczepienia p/covidowi zwolniono nas z robienia testów i w konsekwencji z dalszej kwarantanny. Po załatwieniu wszystkich formalności stwierdziliśmy, że najlepsze połączenie lotnicze mamy za sześć godzin, kupiliśmy bilety, spakowaliśmy się, taksówką zrobiliśmy „turystyczny” objazd miasta i dotarliśmy na lotnisko.
Z różnymi przygodami dotarliśmy pociągami z Warszawy do Wrocławia. I w tym miejscu serdecznie pozdrawiam poznanych w pociągu Wierę z Białorusi i jej chłopaka Kornela (pamiętajcie, że popłyniemy razem!).
Ot, Lady Melina czeka na Załogi, czyli na Was.