31 marca, czwartek
Do końca marca byliśmy na Azorach. Tu pływaliśmy zimą i wiosną.
31 marca, czwartek
Do końca marca byliśmy na Azorach. Tu pływaliśmy zimą i wiosną.
27 marca, niedziela
Po jednym dniu pobytu w Lizbonie i po nieoczekiwanej wizycie w pizzerii na lotnisku w Bolonii (z powodu odwołania lotu), dzisiaj przed północą wsiedliśmy we Wrocławiu do aut i rozjechaliśmy się do domów.
Tak oto zakończył się ostatni azorski rejs. Znów ze względów wiatrowych mogliśmy przepłynąć jedynie z zachodu na wschód – z Terceiry na Sao Miguel do Ponta Delgada. Trasę 102 Mm przebyliśmy w 25 godzin w większości na żaglach.
23 marca, środa
Po dobie płynięcia prawie cały czas na żaglach dopłynęliśmy do Ponta Delgada. Nie było aż tak ciężko, bo wiatr się uspokoił, ale woda była jeszcze rozedrgana. A poza tym fordewind dawał się we znaki i miotało nami w każdą stronę. Ciężko było i sterować, i spać. Daliśmy radę.
16 marca, środa
Dzisiaj wróciliśmy z pełnego przygód rejsu pieszego. Pieszego, bo przepłynęliśmy jedynie 15 Mm wzdłuż południowego wybrzeża Terceiry z Angry do Praia w czasie 4 godzin, ale tylko na żaglach, silnika używając jedynie do manewrów.
W wyniku przymusowego lądowania w Bordeaux we Francji, zwiedziliśmy w dwa dni Porto, bo nie zdążyliśmy na odpowiedni lot. Potem cała Terceira na nogach, gdzie zrobiliśmy ogromną masę kilometrów na piechotę odwiedzając urokliwe zakątki wyspy. Na koniec dwa dni w Lizbonie. Teraz już Wrocław, uff.
11 marca, piątek
Dzisiaj nieźle padało, więc niestety nici z pięknej wycieczki do Misterios Negros. Za to cały dzień robiliśmy wycieczkę po południowej stronie wyspy.
Na koniec dnia byliśmy na spotkaniu z Mileną Dąbrowską – Polką mieszkającą na stałe na Terceirze. Milena prowadzi to własne biuro turystyczne i serdecznie zaprasza do współpracy. Więcej informacji znajdziecie tu: Milena Dąbrowska (milenadabrowska.com).
Ponad godzinne spotkanie z Mileną przy kawie w Biscoitos pozwoliło nam pokrótce zapoznać się z Azorami „od środka”. Fajnie było – dziękujemy.
10 marca, czwartek
Od samego rana obchodziliśmy urodziny Jacka, okrągłe, bo z dwoma brzuszkami. Od szacownej małżonki otrzymał w prezencie „zamek na piasku”.
Przy okazji i Lady Melina otrzymała coś w podarunku: pięć nowiutkich akumulatorów.
Tradycyjnie poszliśmy się męczyć na kolejnej wycieczce pieszej, tym razem do Ponta de Misterio. Pięknej. Oto efekty (za chwilę).
8 marca, wtorek
Wczoraj się przygotowywaliśmy, a dzisiaj zrobiliśmy niespodziankę na Dzień Kobiet. Zrobiliśmy sobie zdjęcie w kwiatach.
Wczoraj zrobiliśmy nieudane podejście do grot, bo okazały się zamknięte. Za to zrobiliśmy kółeczko wokół pachnącego zgniłymi jajami Furnas do Enxforte i dotarliśmy do wulkanicznych oceanicznych basenów w Biscoitos.
A dzisiaj udało się wniknąć do Gruta do Natal, ale nadal nie do Algar do Carvao. Za to zdobyliśmy Monte Brasil, gdzie nieźle nas wywiało i wytargało 11 B. A na koniec nieco zmoczyło.
6 marca, niedziela
Po wcześniejszych perypetiach wreszcie dotarliśmy do Angry (oczywiście nie bez dalszych niespodzianek, bo na lotnisku nie było zarezerwowanego wcześniej auta). Na ryneczku powitała nas solidaryzująca się z walczącą Ukrainą iluminacja ratusza.
Od razu tradycyjnie poszliśmy na przepyszne grillowane steki z tuńczyka.
PS. W nocy w marinie tak wiało, że ze stołu spadła niedokończona butelka wina. Podkreślam, niedokończona!
22 lutego, wtorek
Ostatnie dwa dni spędziliśmy niespiesznie w Angrze.
Zwiedzaliśmy piękne stare miasto, byliśmy w knajpce na pysznej rybie i stekach. Zrobiliśmy drobne prace bosmańskie. Ania wyczyściła wszystkie rdzawe ślady na pokładzie i burtach. Było cieplutko i przyjemnie.
W czasie naszego rejsu zrobiliśmy trasę Angra (Terceira) – Horta (Faial) – Velas (Sao Jorge) – Praia da Vitoria (Terceira) – Angra. Przepłynęliśmy w ten sposób 207 Mm w czasie 49,5 h z czego prawie 28 godzin na żaglach. Przy pięknej, aczkolwiek zmiennej, pogodzie.
Bolek, Wacek, Ania, Joasia, Adam, Piotrek, Arek – dzisiaj, po dobowej podróży, wszyscy już zjawiliśmy się w swoich domach. Dziękuję!
20 lutego, niedziela
Wzmiankowany haczyk przypadł w udziale Piotrowi, a został zdobyty w wyniku dokładnego rozpatroszenia wzmiankowanej pysznej ryby.
18 lutego, piątek
Jeszcze w środę wieczorem poszliśmy na spacer po miasteczku. Również jest bardzo ładne.
I wdrapaliśmy się po tysięcznych schodkach pod pomnik na wzgórzu, z którego roztaczał się widok.
W czwartek przeczekaliśmy sztorm i nie tak wielkie, jak przewidywaliśmy opady deszczu. Ale się ochłodziło. Wieczorem poszliśmy do knajpki O Pescador na kolację. Oj, warto było! Nie zdążyłem zrobić zdjęcia, a już połowy nie było na półmisku. Ale tu był haczyk…
Postój w Praia (dla potomnych – kod do bramki i toalet, to 1180#) ma dodatkową zaletę, bo dziennie kosztuje +/- 12,5 euro, a nie 21,5 jak gdzie indziej. Dzisiaj, ponieważ ścichło, ruszamy dookoła Terceiry do Angry.
16 lutego, środa
Zostalibyśmy jeszcze chwilę na Faial i zjedli wreszcie te steki na kamieniu, ale zbliżający się od zachodu sztormowy front zapowiadany na czwartek i zmiana kierunku wiatru, zmusiły nas do odwrotu.
Po kąpieli i lanczyku wczoraj po południu oddaliśmy cumy i podążyliśmy leciutkim baksztagiem ku Sao Jorge. Tu dotarliśmy wieczorkiem do mariny Velas pod wrzeszczącą skałę. Malutkie miasteczko nas zauroczyło.
Po spożyciu w lokalnej knajpce tutejszych specjałów wróciliśmy na jacht i od przed północą kontynuowaliśmy to, co rozpoczęliśmy wcześniej, czyli planowy odwrót na wschód. Początkowo baksztag był leciutki, a pełnia księżyca oświetlała zmarszczki na oceanie. Po kilku godzinach wiatr stężał i zaczęła się piękna gonitwa po falach. Tu należy podkreślić zacięcie sterownicze Arka, który nie bacząc na swoją, czy nie swoją wachtę, trwał za kółkiem. I tak doprowadził nas przed południem do portu i mariny Praia da Vitoria na Terceirze nieopodal lotniska i udał się na przerwę taktyczną.
Arkowi należy się wzmianka zaszczytna.
14 lutego, poniedziałek
Po drodze w nocy dziewczyny zamknęły nam lodówkę…
A poniżej ilustracja do różnicy wrażliwości odczuwania bodźców zewnętrznych.
Miło i przyjemnie dotarliśmy do Horty. Żeby rozruszać kości wspięliśmy się na pobliską górkę, a potem zeszliśmy do Porto Pim.
Wieczorem, chyba tradycyjnie już, zamiast oczekiwanych z utęsknieniem steków pieczonych na kamieniu, opiewanych i zachwalanych przez kapitana, zjedliśmy coś z chińszczyzny. Ot, taka karma.
12 lutego, sobota
Dzisiejszy dzień, to z założenia dzień wycieczkowy. Wynajętym 7-osobowym Citroenem odwiedziliśmy kilka jamek schowanych w zieloności wyspy.
Pierwsza jamka – Algar do Carvao jest otwarta od 1430, więc musieliśmy zrobić 2,5-godzinną wycieczkę pieszą wokół. Nogi weszły nam, owszem, ale pięknie było. Zielono jak w Szkocji. A jamka okazała się ładna. Warto było, bo to jeden z trzech na świecie niezapadniętych po erupcji kraterów. Są tam stafility i endemiczne gatunki pająków.
Druga jamka – Furnas do Enxofre, pięknie pachniała siarkowodorem.
Trzecia jamka – Gruta do Natal wymagała posiadania kasków przeciw urazom głowy. Zastygłe potoki lawy w głębi czarnych korytarzy jaskini robiły duże wrażenie, takie, że nie zważało się na niskie sklepienie.
Wzdłuż północnego wybrzeża pojechaliśmy do mariny w Praia da Vitoria.
Tam w restauracji zamówiliśmy sobie tutejszą zupę dnia i rojoes portuguese, czyli wg opisu gęstą zupę gulaszową. Otrzymaliśmy żeberka z frytkami i ryżem. Wieczór spędziliśmy na jachcie rozważając dlaczego tak się stało, jak się stało.