23 lutego, piątek
Tak stoimy! padło o godzinie 1245 chociaż w główki portu La Luz w Las Palmas wpłynęliśmy o 0855.
Uwaga! U nas jest 29 stopni cieplej niż u Was…
Cdn.
23 lutego, piątek
Tak stoimy! padło o godzinie 1245 chociaż w główki portu La Luz w Las Palmas wpłynęliśmy o 0855.
Uwaga! U nas jest 29 stopni cieplej niż u Was…
Cdn.
21 lutego, środa
Udało nam się zostać niezaaresztowanymi. Wypłynęliśmy z Agadiru w poniedziałek o godz. 1230, a przypłynęliśmy do Arrecife na Lanzarote dzisiaj rano o 0630 płynąc w zasadzie przez cały czas na żaglach połówką, początkowo przy wietrze 5, następnie 4 i pod koniec 3 B.
Jest ciepło, ale wietrznie i jedziemy zaraz na wycieczkę.
18 lutego, niedziela
Dzisiaj rano przy śniadaniu stwierdziliśmy, że ambitnie zdobędziemy górującą nad portem okoliczną górę i górującą nad nią twierdzę. Uprzedzę wypadki i powiem, że po krótkich targach wjechaliśmy tam taksówką za 50 dirchmów.
Na górze zastaliśmy ruiny rzeczonej twierdzy oraz widoki na miasto, port i ocean. Oprócz tego w dużej ilości naganiaczy, ich wielbłądy, ich osiołki i ich węże.
Zejście było już przyjemne i za darmo. Zatem postanowiliśmy odwiedzić po drodze nieodległą naszą wczorajszą jadłodajnię (tu zdjęcia głównie Czarka Zwarycza). Zjedliśmy to samo, zapłaciliśmy mniej…
Zmęczeni zalegliśmy na jachcie. Piękny rejs. No, zobaczymy, co nas czeka jutro.
17 lutego, sobota
Ostatni wpis w dzienniku jachtowym Wojtka, kapitana poprzedniej ekipy:
Kosmicznym problemem okazała się zmiana kapitana. Normalnie do tego trzeba osobistej obecności obu kapitanów u celników. Spędziłem w Dyrekcji Celników ze dwie godziny i doszliśmy, że upoważnienie (Procuration) wystarczy. Oczywiście potwierdzić upoważnienie mogło tylko specjalne biuro, które jest na drugim końcu portu, czyli kolejne kilometry spaceru. Te dokumenty są w kremowej koszulce na blacie. Trzeba je dać celnikom, bo bez nich nie wypuszczą cię z Agadiru.
Nie wypuszczono nas z Agadiru.
Dzisiaj rano rzeczywistość okazała się taka, jak tutejsza rzeczywistość, a nie jak nasza, prymitywna rzeczywistość. Podstemplowane i podpisane dokumenty okazały się zupełnie niewystarczające. W poniedziałek mam zjawić się osobiście w Direction de Douane w Nouveau Port przed obliczem Monsieur Ordonateur de Douane, czyli Najgłówniejszego Inspektora Celnego….
No więc, co tu robić? Poszliśmy w miasto coś zjeść.
Tuż obok portu znajduje się tania jatka. Zjedliśmy tam pyszną doradę i kalmary prosto z grilla, a także smażone krewetki, sardynki i inne tam takie. Do tego była sałatka pomidorowa, a wszystko to popijaliśmy gorącą herbatą miętową.
W oczekiwaniu przyszłości zalegliśmy na jachcie.
16 lutego, piątek
Agadir, to miejscowość typowo turystyczna. Marina, hotele i restauracje wzdłuż plaży są przeznaczone dla wczasowiczów (owszem, również Marokańczyków). Mimo zimowej pory wszystkie knajpki są otwarte, z wielu z nich wydobywa się arabski rock. Ale trochę dalej od oceanu znajdziemy też kawałek prawdziwego Orientu. Pięć kilometrów od mariny jest suk, czyli targ. Oczywiście poszliśmy tam. Zbliżając się do niego powoli wychodziliśmy z turystycznej enklawy, ładnej, ale mimo wszystko tandetnej, a wchodziliśmy do dzielnic prawdziwego życia mieszkańców. Piątek, to tutaj nasza niedziela, więc po drodze odwiedziliśmy meczet.
Uff, dobrze, że jest zima, więc tylko 21 stopni Celsjusza i zachmurzone niebo. Po ponad godzinie szwendania się po ulicach weszliśmy do ogrodzonego bardzo wysokim murem targu. Parę zdjęć przybliży nieco panującą tam atmosferę.
Zjedliśmy tam tutejszą tradycyjną potrawę les tajines. Owszem niezłe było, mniam.
Okazuje się, że nieopodal tego miejskiego targu jest drugi, trochę mniej oficjalny suk. Tam zobaczyłem prawdziwe oblicze miasta. Zakazano mi fotografować. Z duszą na ramieniu jednak parę ujęć udało mi się zrobić.
Wieczorem osiedliśmy na jachcie. Jutro wypływamy.
15 lutego, czwartek
Do Agadiru przyleciała nas z Wrocławia szóstka: Ela Rz. z Robertem Rz., Anatol P., Czarek Z., Arek W. ze Szczecina i ja. Od razu pojawiły się kłopoty. Taxi z lotniska była za mała i zbyt ciasna i musieliśmy zapłacić 300 dirhamów po długich targach. Uff, dotarliśmy do mariny późnym wieczorem. To mały pikuś z tym co przytrafiło się załodze ustępującej. Otóż Wojciecha C. nie chciano wypuścić z Maroka. Uff, udało się. Ale to opowieść na długie zimowe wieczory.
Postaram się sprawozdawać na bieżąco, ale to może być utrudnione ze względu na różnorodność kontynentów. W każdym bądź razie w kierunku Wysp Kanaryjskich chcemy wypłynąć w sobotę rano. Prognozy są…, jak to prognozy.
Szkoda, że Was tu z nami nie ma.