Archiwa kategorii: …Etap 100 Tarragona-Torrevieja

Koniec 100-ki w Torrevieja

11 kwietnia, czwartek

Cena postoju w marinie Alicante nie zachęciła nas do pozostawania tam na dłużej. Za to cena wieczornego lotu z Alicante do Wrocławia była na tyle zachęcająca (23 euro), że postanowiliśmy dopłynąć dokądś i zakończyć rejs. Tym dokądś okazała się oddalona o 25 mil Torrevieja. A dopłynęliśmy tam w cudownym wiosennym upale.

W łączonych etapach 99 i 100 pływaliśmy 78,5 godziny, z czego niemal połowę na żaglach, zrobiliśmy 354 mile i odwiedziliśmy aż 9 miejscowości.

Dziękuję Anatolowi i Robertowi.

Do Alicante

10 kwietnia, środa

Niestety ominęliśmy Walencję. Trochę szkoda, ale wiatr we wtorek był na tyle niekorzystny, a do tego silny (6-8 B), że postanowiliśmy nie walczyć z żywiołem i zarefowani po zęby na trzech żaglach popłynęliśmy, jak można było najszybciej i najostrzej, wzdłuż Golfo de Valencia. W nocy dodatkowo walczyliśmy z jednocześnie nadpływającymi całą gromadą ośmioma statkami, które nie wiadomo akurat dlaczego uparły się, aby wszystkie na raz nas nieco postraszyć. Nie z nami takie numery!

Nad ranem w środę osiedliśmy na kotwicy tuż pod górującą nad nami latarnią morską umieszczoną dodatkowo na skalistej skale. To była Javea, a po walencjańsku Xabia. Godzinę po zaśnięciu rybacy poprosili nas, żebyśmy się lekko przesunęli, bo o mało co weszliśmy byśmy  im w szkodę. Po następnej godzinie było już jasno, więc z ochotą wypiliśmy kawę w kokpicie na słoneczku w pięknych okolicznościach przyrody, a następnie ruszyliśmy, z już tylko lekko łopoczącymi żaglami, w dalszą drogę.

Wieczorem dopłynęliśmy do Alicante.

Okrągła 100-ka

8 kwietnia, poniedziałek

Anatol porzucił nas w niedzielę. O 11-tej wsiadł w pociąg i odjechał w dal. Po co? Dlaczego? Zastanawiamy się do tej pory. Porzucił nas samych na pastwę okrutnego morza, ech… Ciężko będzie. A w związku z licznymi pytaniami, chcę krótko uciąć wszelkie niejasności – zostaliśmy we dwójkę i nigdy w tym rejsie nie było nas więcej niż trójka.

Zaczął się setny tydzień, od kiedy porzuciliśmy Macierz dwa lata temu.  Na tę okoliczność Neptun okazał się łaskawy i z Tarragony zadułł połówką prawego halsu. Na zarefowanych podwójnie genui, grocie i bezanie szliśmy cały dzień 6-7 knotów, a w porywach 8, przez zatokę o pięknej nazwie Golfo de San Jorge o de Sant Jordi. W ten sam sposób minęliśmy również przepięknie uchodzące do morza ujście rzeki Ebro. Pysznie było. Bardzo żałuję, że Was tu z nami nie było.

W ten sposób w niedzielę zadułło nas do porciku Vinaros. Nazwa ciekawa, owszem, ale gdybyśmy byli bardziej ambitni, dopłynęlibyśmy do miasteczka o ciekawszej nazwie -  Peniscola…

Dzisiaj, już bez zbytniej historii, dopłynęliśmy leniwie do pięknie położonej mariny Oropesa, tuż nad Walencją.