1 sierpnia, czwartek
Środa. Ze spuszczoną głową, powoli… i z przewieszoną przez ramię torbą z 25-kg przekładnią późnym popołudniem ruszyłem pociągiem do Londynu. Tam zasapany zatrzymując się co 50 metrów musiałem poszukać metra, następnie autobusu i tak dotarłem wieczorem prawie na umówione miejsce. Uprzejmy kierowca, Andrzej, podjechał i zdjął ciężar z moich barków. Uff..
Miałem 4 godziny wolnego na zwiedzenie London by night.
Czwartek. Ruszyliśmy punktualnie o 0230. O świcie pół godziny półsenku w Eurotunelu, a potem monotonnie autostradami przez Francję, Belgię, Holandię i Niemcy. Wieczorem Hania przejęła mnie na węźle Bielany pod Wrocławiem. Dokładnie po trzech dobach, wariackich dobach, znalazłem się z powrotem w domu. Uff…
No tak, ale auto zostawiłem przecież w Gdańsku…