31 maja, środa
„Suchej relacji z rejsu pod kpt. Woronieckim, w towarzystwie armatora Bolka, na pięknym jachcie Lady Melina część druga.
Wczoraj w południe dopłynęliśmy do Stavanger. Wcześniej Agnieszka dostała dwa razy falą w buzię. Bardzo ją to ucieszyło i naciskała, żeby wspomnieć. W ogóle, tam kawałek po morzu płynęliśmy od Kristiansand do Stavanger, poza fiordami. Na silniku, bo wiatr w twarz. W pewnym momencie Bolek poradził pod brzegiem płynąć, bo nie szło iść pod fale, a pod brzegiem fale mniejsze. Rada zadziałała doskonale. Pod brzegiem było praktycznie po równym.
Mapa nam się zepsuła. Nie papierowa, bo takich tu chyba nie ma, tylko w komputerze; ta, co się wyświetla w kokpicie. Zaczęła głupoty pokazywać. Na szczeęście jest ten ważniejszy komputer w nawigacyjnej, i na nim mapa działa.

Przygody w Stavanger standardowe:
- Nie udało się zapłacić za postój pomimo licznych prób. Instrukcja na automacie jest dosyć wyraźna; nawet jest napisana po angielsku. Co z tego, jak nie działa? Nie da się zapłacić. Być może dlatego, że to jeszcze nie sezon, ale jakoś tej informacji automat do płacenia nie był uprzejmy nam wyświetlić, a już na pewno nie po angielsku.
- Kąpiel. Odbyła się. Dzięki naszej wachcie toaletowej. Chłopaki zaraz po przypłynięciu zaczynają nogami przebierać: kąpać, kąpać. I idą w miasto, i szukają, i znajdują. I znaleźli wczoraj jakieś miejsce, gdzie wchodzi się kąpać poprzez podanie kodu uzyskanego z płatności, której nijak nie mogliśmy wykonać. Ale jakiś tam ktoś ich wpuścił i wszyscy się wykąpali. Trzech się ogoliło.
- Impreza. Normalnie, co tu opowiadać. Napiliśmy się, poszliśmy spać.

No, a teraz jest dzień dzisiejszy, w którym opuściliśmy Stavanger. Rano je opuściliśmy ku rozpaczy licznie zgromadzonych na kei norweskich panien, ale trudno. Przypłynęliśmy do Jørpeland i tu mieliśmy przygodę pt. „Wycieczka na Preikestolen”. Preikestolen to miejsce, gdzie jest najsłynniejsza w Norwegii skała „The Pulpit Rock”.

To był jeden z punktów planu całej naszej wycieczki. Pojechaliśmy busikiem wcześniej umówionym, za 1200 NOK w dwie strony. Bardzo trudno było iść. Jakby ktoś Was zachęcał, nie wierzcie! To jest mordęga. 4 km w górę po kamieniach układanych przez Nepalczyków. Nierówno układają. W każdym razie nieśliśmy w plecekach różne fajne rzeczy, które Pawełek zaczął wydzielać na samej górze ustawiając się w powabnej pozycji ze ściereczką przewieszoną przez przedramię, i potem w czasie schodzenia, im dalej tym częściej. W sumie przyjemna wycieczka. No, ale jak byliśmy na samej górze, to… Zero widoków. Chmury. Byliśmy w chmurach.

Więc zupełnie ta wycieczka bez sensu by była, gdyby nie Pawełek ze swoją ściereczką i te parę zdjęć, które schodząc zrobiliśmy.

A teraz jesteśmy na jachcie. Godziny sobie wolno płyną, języki zaczynają się plątać po zupie pomidorowej przygotowanej przez Bartka. Jest cudownie.
Pozdrowienia od całej załogi.
Andrzej D.”