24 czerwca, sobota
Jacht zdajemy sprawny, przepłynęliśmy około 260 Mm, w 63h 20′. Wszyscy zadowoleni
Dziękujemy!
Adam Dacko
24 czerwca, sobota
Jacht zdajemy sprawny, przepłynęliśmy około 260 Mm, w 63h 20′. Wszyscy zadowoleni
Dziękujemy!
Adam Dacko
23 czerwca, piątek
Mail otrzymałem w piątek, ale dotyczy reminiscencji jeszcze z czwartku.
To już czwartek. Bliżej końca niż początku. Dzień ten niczym szczególnym się nie wyróżniał. Od wyjścia z fiordu Holand towarzyszyła nam rytmiczna praca silnika. Pokonywaliśmy kolejno wąskie przejścia i niskie mosty. Naszym celem okazała się wyspa Fugløya. Wyspa z kilkunastoma domami i rezerwatem przyrody z naszymi ulubionymi maskonurami. Po przybyciu (około 22) idziemy na spacer po wyspie. Jest całkowicie jasno, bo słońce zapomniało zajść za horyzont. Na wyspie prócz ciekawych formacji skalnych wznoszących się na ponad 800 metrów są także piaszczyste plaże. Na wyspie nie ma dróg, a jedyne pojazdy mechaniczne to kilka quadów i kosiarki do trawy. Raz dziennie przebija tu prom pasażerski. Piękne miejsce. Zostajemy tu do rana.
Pozdrawiamy
Załoga Lady Melina
22 czerwca, czwartek
Jeszcze tej samej „nocy” spotykamy wieloryba. Pojawia się tylko 3 razy, robi raz „puf” i znika w głębinach. Do pomostu u podnóża lodowca dochodzimy w godzinach śniadania. Lodowiec widoczny z jachtu sprawia wrażenie jakby był w zasięgu ręki i zdobycie go to kwestia pięciu minut. Jemy śniadanie i o 1200 startujemy w stronę lodowca. Najpierw 4 kilometry pokonujemy po płaskiej drodze wzdłuż jeziora. Później zaczynamy wspinaczkę po gładkich skałach wypolerowanych przez lodowiec przez miliony lat. Idziemy po szlaku, który oznaczony jest w sposób nie zawsze wystarczający. Wspinaczka okazuje się dużo trudniejsza niż przypuszczaliśmy. Po drodze spotykamy miłą Japonkę. Kiedy dowiaduje się, ze jesteśmy z jachtu stojącego przy kei u podnóża lodowca, jest pełna podziwu dla naszego jachtu. Ona wraz z mężem też żegluje i zostawiła jacht w Bodo i przyjechali na lodowiec wynajętym samochodem, gdyż prognozy wiatrowe nie były dla nich korzystne.
20 czerwca, wtorek
„Po rekonesansie w Lovund przestawiamy się do mariny po drugiej stronie, gdzie będziemy mieli minimalną głębokość. Jest to mała marina klubowa. 150 koron za jacht i prąd (tanio) i po 40 za prysznice (bardzo drogo), ale bez limitu czasu.
Zostajemy tu do wtorku. Zmęczeni poniedziałkowymi wrażeniami śpimy do 0900. Śniadanie, toaleta i kilka napraw serwisowych (hydraulika steru, webasto, woda w filtrze paliwa, naprawa dwóch szafek) i już możemy iść oglądać ptaki nazywane na naszym jachcie płaskonury, a w Anglii puffiny. Pogoda iście norweska. Pada i leje na zmianę. Niezależnie od pogody spędzamy na obserwacji ptaków 2 godziny. Cali mokrzy i szczęśliwi bytowaniem z maskonurami wracamy na jacht. Szybki posiłek i oddajemy cumy. Kierunek północ.
19 czerwca, poniedziałek
„Jak mówi powiedzenie żeglarskie gentelmeni pływają baksztagami. W ten sposób płyniemy dzień, „noc” i kolejny dzień pokonując trasę między Rørvik i Lovund. Pcha nas wiatr z siłą 15-20 węzłów. Prędkość od 3 do 8 węzłów. Tak przyjemnie mijała nam podróż na wyspę maskonurów – z angielskiego puffinów.
Na 13 mil przed celem postanowiliśmy pobić rekord załogi z etapu 5. Stajemy w dryfie, odblokowujemy przekładnię hydrauliczną i zaczynamy sterować jachtem rumplem awaryjnym. Wiatr wzmaga się do 25 węzłów, a nasz kurs to pełny bajdewind. Na masztach niesiemy foka samohalsującego i bezana na 2 halsie. Dodatkowo wspomagamy się silnikiem. Sterowanie rumplem awaryjnym nie jest proste. Funkcję „wajhowego” samozwańczo obejmuje Wojtek. Czas do wejścia do portu w Lovund mija nam na kontroli kierunku płynięcia i obserwacji pobliskich skał. Łódka zachowuje się w sposób przewidywalny, z rzadka uciekając na nawietrzną i zawietrzną stronę. Nie robimy żadnego wrażenia na przepływającej obok nas jednostce SAR. Spokojnie i pod kontrolą wpływamy do portu. Stajemy w jedynym wolnym miejscu.
18 czerwca, niedziela
„Nowa załoga przejęła jacht wczoraj w miejscowości Seter. Przekazywanie i instrukcja obsługi jachtu zajęła armatorowi kilka godzin. Ształowanie przywiezionych zakupów, zapoznanie się z jachtem, to kolejne godziny. W końcu o 2000 oddajemy cumy i kierujemy się w stronę Rørvik. Kapitanem jest teraz Adam Dacko. Resztę załogi stanowią od najstarszego: Wojtek, Irek, Robert, Przemek, Szymon i Ania.
Nowa załoga przyzwyczaja się stopniowo do sterowania jachtem. To dlatego trak przypomina pełzającego węża, a nie linię kolejową. Z godziny na godzinę jest coraz lepiej. Wiatr wieje z kierunków baksztagowych o sile 15-20 w. Później trochę słabnie. Każdy ochoczo steruje i nikt nie chce kończyć wachty mimo, że jak przystało na Norwegię, ciągle pada. Do Rørvik dopływamy o 0300. Stajemy przy kei i po toaście idziemy spać.
Niedzielny poranek budzi nas wiatrem i deszczem. Jemy śniadanie, idziemy do miasta. Zwiedzamy muzeum Historii Rybołówstwa w Norwegii. Muzeum ciekawe, multimedialne, podające interesujące informacje o historii Norwegii i połowu ryb w tym kraju. W Rørvik nie ma nic więcej ciekawego. Dlatego jemy obiad i wychodzimy w morze. Kierujemy się w stronę wyspy Lovund, na której podobno można podziwiać maskonury. Początkowo między wyspami wiatr jest słaby a woda płaska. Im dalej tym wiatr się wzmaga, a fala rośnie. Ania, na samej genui i wietrze do 25 kt osiągnęła prędkość 8 węzłów. Chwilami przez chmury przebija się słonko, choć zachmurzenie jest całkowite.