Archiwa kategorii: Etap .6 Seter – Bodø

Fugløya

23 czerwca, piątek

Mail otrzymałem w piątek, ale dotyczy reminiscencji jeszcze z czwartku.

To już czwartek. Bliżej końca niż początku. Dzień ten niczym szczególnym się nie wyróżniał.  Od wyjścia z fiordu Holand towarzyszyła nam rytmiczna praca silnika. Pokonywaliśmy kolejno wąskie przejścia i niskie mosty. Naszym celem okazała się wyspa Fugløya. Wyspa z kilkunastoma domami i rezerwatem przyrody z naszymi ulubionymi maskonurami. Po przybyciu  (około 22) idziemy na spacer po wyspie. Jest całkowicie jasno, bo słońce zapomniało zajść za horyzont. Na wyspie prócz ciekawych formacji skalnych wznoszących się na ponad 800 metrów są także piaszczyste plaże.  Na wyspie nie ma dróg, a jedyne pojazdy mechaniczne to kilka quadów i kosiarki do trawy. Raz dziennie przebija tu prom pasażerski.  Piękne miejsce. Zostajemy tu do rana.

Pozdrawiamy
Załoga Lady Melina

Lodowiec Svartisen

22 czerwca, czwartek

Jeszcze tej samej „nocy” spotykamy wieloryba.  Pojawia się tylko 3 razy, robi raz „puf” i znika w głębinach. Do pomostu u podnóża lodowca dochodzimy w godzinach śniadania.  Lodowiec widoczny z jachtu sprawia wrażenie jakby był w zasięgu ręki i zdobycie go to kwestia pięciu minut. Jemy śniadanie i o 1200 startujemy w stronę lodowca. Najpierw 4 kilometry pokonujemy po płaskiej drodze wzdłuż jeziora. Później zaczynamy wspinaczkę po gładkich skałach wypolerowanych przez lodowiec przez miliony lat. Idziemy po szlaku, który oznaczony jest w sposób nie zawsze wystarczający.  Wspinaczka okazuje się dużo trudniejsza niż przypuszczaliśmy. Po drodze spotykamy miłą Japonkę. Kiedy dowiaduje się, ze jesteśmy z jachtu stojącego przy kei u podnóża lodowca, jest pełna podziwu dla naszego jachtu. Ona wraz z mężem też żegluje i zostawiła jacht w Bodo i przyjechali na lodowiec wynajętym samochodem, gdyż prognozy wiatrowe nie były dla nich korzystne.

20170621_143821_resized

Nasze plany dotarcia na szczyt trzeba włożyć między bajki. Byłaby to wyprawa na całej dzień lub dłużej.  My docieramy do punktu widokowego u podnóża lodowca.  Dokonujemy wpisu w mieszczącej się tam pamiątkowej skrzynce i możemy już wracać. Zmęczenie w drodze powrotnej daje znać o sobie. Na jacht docieramy około 1800. Mimo wysokiej opłaty za postój w tym miejscu (300 koron bez toalety i prysznica) postanawiamy tu zostać do rana.
Wieczorem mamy jeszcze gości.  Zapraszamy na jacht stojących obok Duńczyków. Miłe małżeństwo na emeryturze płynie na Svalbard. Żeglują we dwoje na jachcie 13 metrów.
Zostały nam 2 dni do końca rejsu. Niestety, mimo starań i rozważania różnych koncepcji nie uda nam się odwiedzić Lofotów. No cóż.  Może będzie kolejny raz.

Pozdrawiam
Robert Rzepecki

3. dzień atrakcji

20 czerwca, wtorek

„Po rekonesansie w Lovund przestawiamy się do mariny po drugiej stronie, gdzie będziemy mieli minimalną głębokość. Jest to mała marina klubowa. 150 koron za jacht i prąd (tanio) i po 40 za prysznice (bardzo drogo), ale bez limitu czasu.
Zostajemy tu do wtorku. Zmęczeni poniedziałkowymi wrażeniami śpimy do 0900. Śniadanie, toaleta i kilka napraw serwisowych (hydraulika steru, webasto, woda w filtrze paliwa, naprawa dwóch szafek) i już możemy iść oglądać ptaki nazywane na naszym jachcie  płaskonury, a w Anglii puffiny. Pogoda iście norweska. Pada i leje na zmianę.  Niezależnie od pogody spędzamy na obserwacji ptaków 2 godziny. Cali mokrzy i szczęśliwi bytowaniem z maskonurami  wracamy na jacht. Szybki posiłek i oddajemy cumy. Kierunek północ.  

Po wyjściu z portu zaczynamy robić obiad. Dzisiaj naleśniki z różnymi farszami. Cały proces przygotowania i smażenia trwa długo, za długo. 
20170620_200937_resized
W końcu wszyscy najedzeni i szczęśliwi docieramy na dzisiejsze łowisko.
Znów rzucamy wyzwanie etapowi piątemu. Zrzucam wędkę, pierwsze wyciągnięcie i jest rekord. Dwa dorsze za jednym razem. Kolejne dorsze łapią się, jak oszalałe. W końcu kapitan nakazuje włączenie silnika i odpłynięcie z łowiska,  ponieważ załoga wpadła w amok łowienia. Łupem padło: 5 dorszy, 1 karmazyn, 1 czerniak i 1 ten długi dorszowaty.
Prowiant  na jutro, a właściwie na dzisiaj jest.
20170620_215800_resized 20170620_215257_resized 20170620_215237_resized
Teraz możemy zająć się kolejnymi atrakcjami. Właśnie przekraczamy koło podbiegunowe. Szerokość 66 33, 65.
20170621_003802_resized
Uroczystość prowadzi kapitan. Oficjalny chrzest i kąpiel w morzu odkładamy do jutro. Chcemy, aby temperatura powietrze była powyżej 10 stopni, czyli była wyższa od temperatury wody. 
No i pozostała nam jeszcze jedna atrakcją. Dzisiaj jest najdłuższy dzień roku. Czekamy na zachód słońca.  Niestety nie doczekałem się na niego. Obserwujemy zachód razem ze wschodem. Robimy zdjęcia i w końcu można iść spać.  Jest 0115, a o 0300 zaczynam wachtę. Płyniemy w kierunku lodowca Svartisen do fiordu Holand.
20170621_010911_resized
Pozdrawiam
Robert Rzepecki”

Rumplem na puffiny

19 czerwca, poniedziałek

„Jak mówi powiedzenie żeglarskie gentelmeni pływają baksztagami.  W ten sposób płyniemy dzień, „noc” i kolejny dzień pokonując  trasę między Rørvik i Lovund. Pcha nas wiatr z siłą 15-20 węzłów. Prędkość od 3 do 8 węzłów. Tak przyjemnie mijała nam podróż na wyspę maskonurów – z angielskiego puffinów.
Na 13 mil przed  celem postanowiliśmy pobić rekord załogi z etapu 5. Stajemy w dryfie, odblokowujemy przekładnię hydrauliczną i zaczynamy sterować jachtem rumplem awaryjnym. Wiatr wzmaga się do 25 węzłów, a nasz kurs to pełny bajdewind. Na masztach niesiemy foka samohalsującego i bezana na 2 halsie. Dodatkowo wspomagamy się silnikiem. Sterowanie rumplem awaryjnym nie jest proste. Funkcję „wajhowego”  samozwańczo obejmuje Wojtek. Czas do wejścia do portu w Lovund mija nam na kontroli kierunku płynięcia i obserwacji pobliskich skał.  Łódka zachowuje się w sposób przewidywalny, z rzadka uciekając na nawietrzną i zawietrzną stronę.  Nie robimy żadnego wrażenia na przepływającej obok nas jednostce SAR. Spokojnie i pod kontrolą wpływamy do portu. Stajemy w jedynym wolnym miejscu.

Pozdrowienia od całej załogi Lady Meliny”

Etap 6 – początek w Seter, gdzieś w Norwegii

18 czerwca, niedziela

„Nowa załoga przejęła jacht wczoraj w miejscowości Seter. Przekazywanie i instrukcja obsługi jachtu zajęła armatorowi kilka godzin. Ształowanie przywiezionych zakupów, zapoznanie się z jachtem, to kolejne godziny. W końcu o 2000 oddajemy cumy i kierujemy się w stronę Rørvik. Kapitanem jest teraz Adam Dacko. Resztę załogi stanowią od najstarszego: Wojtek,  Irek, Robert, Przemek, Szymon i Ania.

20170618_181800m
Nowa załoga przyzwyczaja się stopniowo do sterowania jachtem.  To dlatego trak przypomina pełzającego węża, a nie linię kolejową. Z godziny na godzinę jest coraz lepiej. Wiatr wieje z kierunków baksztagowych o sile 15-20 w. Później trochę słabnie. Każdy ochoczo steruje i nikt nie chce kończyć wachty mimo, że jak przystało na Norwegię, ciągle pada.  Do Rørvik dopływamy o 0300. Stajemy przy kei i po toaście  idziemy spać.
Niedzielny poranek budzi nas wiatrem i deszczem. Jemy śniadanie,  idziemy do miasta. Zwiedzamy muzeum Historii Rybołówstwa w Norwegii. Muzeum ciekawe, multimedialne, podające interesujące informacje o historii Norwegii i połowu ryb w tym kraju. W Rørvik nie ma nic więcej ciekawego. Dlatego jemy obiad i wychodzimy w morze. Kierujemy się  w stronę wyspy Lovund, na której podobno można podziwiać maskonury. Początkowo między wyspami wiatr jest słaby a woda płaska. Im dalej tym wiatr się wzmaga, a fala rośnie. Ania, na samej genui i wietrze do 25 kt osiągnęła prędkość 8 węzłów. Chwilami przez chmury przebija się słonko,  choć zachmurzenie jest całkowite.

Pozdrawiam
Robert Rzepecki”
PS. Robert nie zdążył wsiąść do busa z poprzednią załogą i ostał się na jachcie w spadku.