9 lipca, sobota
W piątek bardzo elegancko dotarliśmy na Lady Melinę: autem na lotnisko w Gdańsku, samolotem na lotnisko w Vaernes i pociągiem pod samą marinę w Trondheim.

Tzn. tak miało być, tylko że peron na stacji Trondheim-Skansen był tak krótki, że można było wysiąść tylko z pierwszego wagonu, a my byliśmy w ostatnim… Pociąg ruszył z nami w środku. No i, wyobraźcie to sobie, pani konduktorka wysadziła nas na następnym przystanku i to bez żadnej dopłaty! Na dodatek przepraszając i załatwiając telefonicznie dla nas taksówkę na koszt … ichniejszego PKP. I tak elegancko właśnie dotarliśmy na Lady Melinę.
Po moich ostatnich perturbacjach z paliwem postanowiliśmy napełnić do pełna nasze puste zbiorniki. Samoobsługowy dystrybutor był 30 m przy sąsiedniej kei, świetnie! Za paliwo płaci się kartą, świetnie! I tu następna niespodzianka - tylko, że tylko debitową i tylko norweską… Jest bardzo późny wieczór, pada deszcz, żywej duszy wokół.

Cóż było robić?

Dzięki bardzo pomocnej pomocy Kuby Gurdaka dowiedzieliśmy się, że trzeba dorwać jakiegoś Norwega, kazać mu nalać nam odpowiednią ilość paliwa i niech za to zapłaci. Tak też zrobiliśmy. Rano Ewa złapała pod marinową toaletą zmokniętego na canoe człowieka i nakazała mu to, co zaproponował Kuba. W nagrodę zaprosiła go do wspólnego wejścia do cieplutkiego i suchutkiego, objętego tajnym hasłem, przybytku.
Ruszyliśmy. Przedstawiam załogę: Ewa Tarnawska, Józek Radomański, Kaziutek Pawluczuk i Hania Rudnik.

Pozdrowienia zzze słonecznej Norwegii!