28 stycznia, piątek
Czy wiesz, że… Lady Melina ma swoją kulturalną partnerkę?
30 listopada, środa
Sezon zaczęliśmy 5 lipca, a zakończyliśmy 5 listopada. Pływaliśmy w sumie 75 dni. Odbyło się 11 rejsów, w których wzięło udział 55 osób. Wśród załóg było 14 kobiet i 41 facetów. Najmłodsza miała 15 lat, a najstarsza (najstarszy) 70. Młodzież stanowiła 15% wszystkich załogantów.
Jacht prowadziło 6 kierowników statku, czyli kapitanów. Oprócz armatorów, czyli Wojtka i mnie, również Darek Gurdak, Jurek Pękalski, Michał Zagrodnik i Piotrek Styrkowiec.
Trzy razy na jachcie pojawił się Leszek Gruszewski, w dwóch rejsach pływały 3 osoby (Hania, Wojtek i Boguś), a ja to chyba przesadziłem, bo w sumie zaliczyłem aż 6 rejsów.
Załogi były średnio 6-osobowe, w trakcie rejsu harcerzy ze Stanicy wszystkie 8 koi było zajętych, a 2 dni Lady Melinę prowadziły tylko 2 osoby.
Przepłynęliśmy 2614 mil morskich, co daje 244 Mm/tydzień i średnią 34,9 Mm/dobę (najwięcej Michał 410 Mm i Jurek 331 Mm, najmniej Darek 119 Mm i armatorstwo 135 Mm).
Na wodzie byliśmy 585,5 godziny, czyli średnio 7h 45′ na dobę (najwięcej Jurek 11h40′ i Michał 11h30′, najmniej armatorzy 4h35′ i Darek 4h45′).
Żagle mieliśmy postawione 336,5 godziny, co stanowi 57,5% całości żeglugi (najwięcej w drodze z Pucka 84% i w rejsie harcerzy 77,3%, najmniej u Styrka – nie warto podawać procentów, bo bez tego rejsu średnia wyniosłaby 63,3%).
Średnia prędkość, to 4,5 węzła. Najszybciej pływał Michał 5,1 w. oraz Stanica i zbieranina płynąca do Pucka po 4,9 w. Najbardziej lajtowo podeszła do sprawy załoga Darka – 3,6 kn.
Dziewczyny pływały tylko w pierwszej części sezonu w 6 rejsach, a 5 ostatnich miało czysto męskie załogi. W jednym rejsie płeć piękna była w zdecydowanej przewadze 4 do 2 (te brzydaki, to Wojtek i ja).
Odwiedziliśmy 45 portów, marin i przystani w trzech krajach – w Polsce 13, w Niemczech 15 i w Danii 17. (Chwila, moment! Zaraz przygotuję mapkę). Najwięcej, bo sześć załóg, zobaczyło niemieckie Heiligenhafen, pięć zahaczyło, co naturalne, o Świnoujście, a w Danii najczęściej (3 razy) zwiedzaliśmy śliczne Marstal. Przepływaliśmy też przez szwedzki Kanał Falsterbo.
Najdalej na zachód byliśmy w Aabenraa w Danii (009 st 25′ E), na północ w Ballen na duńskiej wyspie Samsø (55 st 49′ N), a na wschód zapuściliśmy się za Hel (019 st 00′ E) skąd nas przepędził ORP Kormoran. Ponieważ nasz macierzysty Szczecin leży na szerokości 53 st 24′ N, to łatwo obliczyć (620 * 270), że obszar penetracji Lady Meliny w roku 2016 wynosił 167,4 tys. km2 !!!
Klawo było! Co nie?!!
28 listopada, poniedziałek
Już po raz trzeci od slipowania na Lady Melinie pojawiła się ekipa pracownicza. Tym razem z nami, czyli Wojtkiem i mną, pojechali Leszek Gruszewski i Maciek Kucharczyk. Nie było lekko, o nie. Temperatura w okolicach zera i sztormowy północny wiatr nie uprzyjemniały pobytu. Zaliczamy się do twardzieli, bo na kei stoi kilkadziesiąt jachtów, ale tylko przy trzech coś się dzieje.
Kontynuowaliśmy prace demolkowe, czyli przygotowawcze do wejścia prawdziwych fachowców. Już niemal wszyscy są umówieni i opracowany jest harmonogram prac. Ich zakres jest spory. Na razie m.in. mamy już usunięty poważny przeciek na wymienniku ciepła przy silniku (walczyły z tym dwie ostatnie załogi), obszyte taśmą anty-UV sztaksle i przeglądnięty bezan. Wszystkie ruchomości wywozimy w ciepłe i suche miejsce do Wrocławia.
Dzięki karcherowi dostarczonemu przez Gajowego zęza pod silnikiem lśni czystością. Kierownikiem robót jest oczywiście Wojtek, któremu w planowaniu przeróbek i udogodnień pomaga demontowanie z pasją przeróżnych detali naszego statku. Będziemy informowali o postępach.
6 listopada, niedziela
W ekspresowym tempie, bo już dzisiaj ok. godz. 13 wyslipowaliśmy Lady Melinę w Marinie PTTK na Dąbiu. Sprawna ekipa, to Wojtek, Jurek Zender, Maciek Korek, czyli Gajowy i ja. Zmyliśmy z burt morską sól. Wymieniliśmy olej w silniku. Przedmuchaliśmy wszystkie rurki, wodę zastąpiliśmy Borygiem i płynem „Leśnym” - będzie pachniało. Wstępnie oszacowaliśmy straty i zaplanowaliśmy prace bosmańskie. Część będą wykonywali fachowcy, ale również bardzo chętnie widzimy każdego z Was przy tych robotach – zapraszamy!
Na lądzie Lady Melina będzie stała do wiosny. A potem…
5 listopada, sobota
Przed chwilą otrzymałem ponaglenie z jachtu: „Możesz na stronę wrzucić, że jacht wraca :)”. Więc wrzucam pozycję LM dzisiaj o godz. 0900 i obecnie, czyli 1325.
W Świnoujściu w główkach obok wiatraka byli o 0320, na chwilę przycupnęli w Marinie Północnej, skąd wypłynęli o 0800. W Szczecinie należy spodziewać się ich ok. godz. 1600.
1 listopada, wtorek
Godz. 0709: „Jesteśmy na Bornholmie. Pozdrawiamy”.
Godz. 1401: „Wyszliśmy jednak wczoraj o 2030, żeby zdążyć przed sztormem i się udało”.
Godz. 1953: „W Rønne przeczekujemy sztorm. Poszliśmy zapalić znicze na cmentarz, żeby upamiętnić bliskich, którzy odeszli. Zapaliliśmy też znicz na falochronie, ku pamięci tych, co odeszli na morzu”.
31 października, poniedziałek
Wczoraj, czyli w niedzielę, tuż przed południem już zimowego, czyli normalnego czasu, pięcioosobowa załoga Styrka, czyli Piotrka Styrkowca, przy pięknej, czyli słonecznej(!) pogodzie, wyruszyła z Dziwnowa.
Pierwotne plany mieli ambitne – Lubeka. Ale rzeczywistość, czyli prognozy pogody, raczej już je zweryfikowały. Otóż dzisiaj o godz. 1132 otrzymałem sms: „Jesteśmy w Sassnitz. We wtorek o 0400 rano idziemy na Bornholm”. I jest to raczej słuszna decyzja.
Parę godzin później nadeszła rozszerzona informacja: „16 godzin przelotu z Dziwnowa do Sassnitz. A że wiało słabo i w dziób, było to głównie motor-sailing. Załoga zadowolona, w Sassnitz zwiedziła klify i u-bota. W nocy wychodzimy i będziemy kierować się na Bornholm”.
29 października, sobota
Do celu rejsu, czyli Świnoujścia, zabrakło nam 18 mil. Północno zachodni sztorm nie pozwolił nam na wyjście z portu, ale spowodował piątkową, niemal całodniową, wycieczkę po Dziwnowie.
Niektóre przybytki wyglądały, jak z ery kosmicznej…
…,ale w wydaniu seksmisyjnym Ale ogólnie Dziwnów jest ładny (bo bez stonki).
Tu, w Dziwnowie, zakończyliśmy październikowy, przedostatni w tym roku, rejs Lady Meliny. W drodze z Pucka przepłynęliśmy w różnych konfiguracjach załogi niemal 242 mile w czasie prawie 53 godzin, w tym aż 44,5 godziny na żaglach. I informacja dodatkowa: nie było aż tak zimno, jak by wyglądało z perspektywy domowych pieleszy. Czekamy na załogę Styrka.
28 października, piątek
Na razie widok na nas jest tu: http://dziwnow-marina.webcamera.pl/ Jeśli chcielibyście, żebyśmy Wam pomachali, to wystarczy zadzwonić do nas. Pomachamy.
Dostajemy sporo ciepłych pozdrowień, co nam niewątpliwie się przydaje. Oto przykłady:
płyńcie bezpiecznie
średnio wietrznie
z falami niedużymi
i tu mi się k… nie rymuje
a jak się LM dobrze zacumuje…
i tu mi się k… rymuje
to Neptunowi wlejcie mnogo
a potem śpijcie błogo”.
Autor ukrywa się pod inicjałami AL. Inny, o inicjałach ZS, przesyła pełen kosz:
——————————————————————————————————-
W każdym bądź razie cały czwartek płynęliśmy (to reminiscencje z wczoraj).
Płynęliśmy pod wiatr. A w zasadzie pod wiatr płynęła Lady Melina z dwuosobową załogą na pokładzie, która to załoga czasem przeszkadzała LM w tym płynięciu.
Ustawiwszy odpowiednio żagle nasza Lady nie potrzebowała nas na pokładzie, po prostu płynęła optymalnie. Tylko od czasu do czasu wychylaliśmy się z mesy sprawdzić, czy nikt inny nie stoi na przeszkodzie w tym żeglowaniu.
Tak o północy z czwartku na piątek dotarliśmy do Dziwnowa. Stanęliśmy przy zielonej główce nowej unijnej mariny przed mostem na Dziwnej.
26 października, środa
Nie na darmo w ostatnim wpisie napisałem, że to się okaże, dokąd nas wiatry poniosą. Zgodnie z planem płynąc z Ustki we wtorek mieliśmy dotrzeć do Darłowa i po raz pierwszy wpłynąć do portu za jasnego. Odebrane prognozy zniweczyły misterne zamiary i już na morzu zdecydowaliśmy - płyniemy dalej. Już po północy, czyli w nocy, ale w środę, czyli zgodnie z planem, wpłynęliśmy w główki portu. Jakiego? Prawidłowe rozwiązanie zagadki z tytułu to, tak! - Kołobrzeg. Brawo! Prawda, że żeglarstwo jest ciekawe? Poszliśmy grzecznie spać.
Rano załoga postanowiła z żalem opuścić jacht. Tak, jak wcześniej Jacek, tak Boguś i Leszek postanowili wracać do żon i do pracy. Parę fotek na odjezdne. Dziękuję, wszyscy wykonali dobrą robotę.
Rejs nie znosi pustki, więc trzy godziny później zastąpił ich Maciek Luberadzki. Po zaształowaniu poszliśmy do knajpy. Trafiła się indyjska, czyli hinduska.
Zjedliśmy Daal Shorbę z Garlic Naan i samosy vege i nievege. W tym samym czasie z pociągu dostaliśmy sms „U nas żurek i schabowy”. Po tej rozpuście, jak zwykle, mimo zmiany załogi, poszliśmy grzecznie spać. Wspomnę jedynie, że skończył się prąd w abonamencie i przestał działać grzejnik z wentylatorem. Dobranoc.
25 października, wtorek
Tak, dopłynęliśmy wczoraj do Ustki. Znowu po ciemku. Niestety, nikt nas nie przywitał pod czerwoną latarnią, tzn. lewą główką wejścia do awanportu.
A poprzednim razem, cztery tygodnie temu, czekały tu na nas nie lada atrakcje. Ech, marzenia… Niestety wówczas nie wykorzystaliśmy okazji, więc się zemściło – musieliśmy stanąć longside przy zimnej Angelinie. Dwugodzinny nocny spacer z portu do miasta i z powrotem dał nam się tak we znaki, że z ulgą poszliśmy spać, jak niemowlaki. Ech…
Rano po kawie i śniadanku, dowiedziawszy się, że strefa 6 znowu jest zamknięta z powodu ostrzału do 14-tej (potem wojacy mają obiad), postanowiliśmy znowu zobaczyć miasto, ale za dnia. Smętnie spoglądaliśmy na drugą stronę kanału portowego, gdzie prężyła się latarnia morska.
Nie, nie będziemy nadkładać drogi, jak wczoraj! Niestety, trzy lata temu wybudowana nowa ruchoma kładka nad Słupią już się zepsuła. Toczą się spory, czyja to wina: kładki, czy niesprzyjających okoliczności? Wprawdzie od czasu do czasu ten most o kosmicznym wyglądzie łączy dwa spragnione siebie brzegi, ale to są tylko próby techniczne mające dać odpowiedź na trapiące mieszkańców i turystów pytanie, kto jest winien?
Wpadliśmy na genialny pomysł – mamy przecież własny transport wodny! Po uzyskaniu zgody z kapitanatu, zarządu portu i od bosmana odpaliliśmy maszynę i zatoczywszy penetrującą pętelkę po całym porcie stanęliśmy przy Wenecji. Mimo wadliwego mostu miasto sprawiło bardzo dobre wrażenie estetyczne. Oto ono:
Kupiliśmy jeszcze dwie wędzone makrele i dwa wędzone śledzie i tuż przed żołnierskim obiadem opuściliśmy przyjazne usteckie ustronie udając się dalej na zachód. Dokąd? Jak zwykle to się okaże.
24 października, wtorek
Port docelowy wpisuje się do dziennika jachtowego dopiero po dopłynięciu na miejsce, więc teraz już mogę napisać, że wczoraj wieczorem dopłynęliśmy do Łeby. „I tym razem znowu poszliśmy grzecznie spać”. No, może nie całkiem, ale spaliśmy do rana.
Rano Boguś załatwił bus i z żalem pożegnaliśmy Jacka.
Łeba okazała się bardzo zaangażowanym miastem, zarówno przed wiekiem, jak i obecnie.
Poszliśmy pospacerować. Morskie, rześkie powietrze zaostrzyło nam apetyt i wyostrzyło zęby, …
… więc ruszyliśmy na śniadanie, a następnie wolni, jak ptacy, ruszyliśmy już we trójkę dalej w morze.
23 października, niedziela
Myśleliśmy, że się wyśpimy – jak to w niedzielę. A tu o godz. 6.20 obudziła nas chmara. Okazała się chmarą osobników niespokojnie kręcących się po Ostrym. I ta chmara chciałaby sobie popłynąć na Ostrym na inną chmarę, chmarę dorszy. Niestety chmara wędkarzy z całej Polski i ich determinacja okazały się silniejsze od naszej garstki spokojnych żeglarzy. Cóż było robić? Grzecznie ustąpiliśmy.
Po kawie i nieoczekiwanie wczesnym niedzielnym śniadaniu poszliśmy na miasto.
Pogoda sprzyjała, bo nie padało. Ze względu chyba na zbyt wczesną porę handel podupadł. Musieliśmy spacerować.
Tradycyjnie, jak to w niedzielę we Władysławowie, poszliśmy w kierunku kościoła pw. WNMP. U progu gościnnie powitało nas Pepsi. Taka tradycja…
Przeszliśmy przez prawie puste sportowe Cetniewo i zeszliśmy na szeroką plażę. Nie ma to, jak nawdychać się jodu. Skorzystaliśmy zatem z tak rzadkiej dla nas okazji.
Chciałem również załatwić osobistą sprawę w kapitanacie, ale był zamknięty. Jak to w niedzielę.
W samo południe, po zgodzie bosmana portu, zdecydowaliśmy się na opuszczenie tego ciekawego, ale pustawego miasta. Jak to w październikową niedzielę.
Na spokojnej wodzie płyniemy do tej pory. A jest już wieczór…
22 października, sobota
Wczorajsza zupa rybna była tak znakomita, że namówiliśmy na nią dwóch następnych załogantów przybyłych rano do Gdyni – Leszka Gruszewskiego i Bogusia Kołacza. Przeszliśmy się po Skwerze Kościuszki, zobaczyliśmy tradycyjnie cumujące tam ORP Błyskawica i Dar Pomorza, ale też katamaran Gemini-3 Romana Paszke.
Tuż po południu ruszyliśmy na północny wschód i w okolicy Helu zaoczyliśmy wracającego z morza Zawiszę Czarnego. Płynąc wzdłuż Mierzei Helskiej nieźle nas wytelepał lekki baksztag na kąśliwej fali. W ten sposób znowu późnym wieczorem dotarliśmy do Władysławowa. W porcie w wydzielonym miejscu byliśmy jedynym jachtem, ale na tyle dużym, że musieliśmy stanąć nie przy przygotowanych pustych Y-bomach, a przy kutrze Ostry, który stał przy Kontradmirale, który stał przy nabrzeżu, które do tego było przystosowane.
„Po kolacji poszliśmy spać”.
21 października, piątek
Do Pucka przyjechaliśmy we dwójkę z Jackiem Optołowiczem z samego rana. Mimo kiepskiej pogody zwiedziliśmy naprawdę ładne miasteczko pełne kaszubskich akcentów, a w porcie zobaczyliśmy stojący jacht Eltanin - legendę Stpitsbergenu (tam widziałem go parę lat temu w Ny Alesund).
Przysiedliśmy na chwilkę na ławeczce z generałem Zaruskim.
Po uregulowaniu u bosmana należności za 3-tygodniowy postój i po pracach przygotowawczych ruszyliśmy na Zatokę. Minąwszy Głębinkę postawiliśmy żagle i ostrym bajdewindem lewego halsu popłynęliśmy na południe. Sielankę przerwała Straż Graniczna, uprzejmie prosząc o ominięcie zamkniętej na stałe strefy 15. To zaburzenie tylko nieznacznie przeszkodziło nam w dopłynięciu późnym wieczorem do Gdyni, gdzie stanęliśmy w marinie jachtowej.
Nie osiągnęliśmy zaplanowanych Górek Zachodnich. I dobrze, że tak się stało, bo zaczęło siąpić, a następnie padać. Poszliśmy do tawerny, w której, ze względu na okoliczności pogodowe, siedzieliśmy do zamknięcia. Po tym fakcie powstał nieco wcześniejszy wpis „Na razie idziemy spać po pysznej zupie rybnej”, bo na nic więcej nie było nas stać tego wieczora.
20 października, czwartek
„Skąd się wzięła Lady Melina?
Jaka jest Lady Melina?
Co się wcześniej działo z Lady Meliną?
Co Lady Melina robiła w tym roku?
Jakie są plany Lady Meliny na przyszły sezon?
O Lady Melinie dowiecie się nie tylko ode mnie na spotkaniu czwartkowym!
Bolek Rudnik”
Komandor Jacht Klubu Wrocław Karol Boroń przypomina miejsce spotkania:
Sala na pływającym dźwigu „Wróblin” zacumowanym w górnym awanporcie śluzy Szczytniki przy ul. Wybrzeże Wyspiańskiego, pomiędzy siedzibą Klubu a śluzą, naprzeciw wejścia do budynku A1 Politechniki Wrocławskiej. Start o 1930.
14 października, piątek
Piękna pogoda (jak na październik) i wschodnie spokojne wiatry mają utrzymać się do końca miesiąca. Od piątku 21-go organizujemy przedostatni tygodniowy rejs wzdłuż polskiego wybrzeża ze wschodu na zachód – z Pucka do Świnoujścia.
Mamy wolne koje i zapraszamy odważnych. Można płynąć na cały tydzień lub zaokrętować się w dogodnej chwili w odpowiednim miejscu. Harmonogram rejsu przedstawia się następująco:
piątek | 21 X | Puck | 25 | Górki Zach. |
sobota | 22 X | Górki Zach. | 15 | Hel |
Hel | 25 | Władysławowo | ||
niedziela | 23 X | Władysławowo | 35 | Łeba |
poniedziałek | 24 X | Łeba | 30 | Ustka |
wtorek | 25 X | Ustka | 25 | Darłowo |
środa | 26 X | Darłowo | 35 | Kołobrzeg |
czwartek | 27 X | Kołobrzeg | 35 | Dziwnów |
piątek | 28 X | Dziwnów | 20 | Świnoujście |
sobota | 29 X | Świnoujście | ||
Razem | 245 | Mm |
8 października, sobota
Lady Melina czeka na następną załogę. Aktualny podgląd na sytuację w porcie jachtowym można zobaczyć tutaj – http://www.nadmorski24.pl/kamery/87/puck-zatoka.html