Bergen – jednak koniec 4. etapu

5 lipca, sobota:

 

Stało się tym razem wszystko zgodnie z planem, czyli przybiliśmy, stanęliśmy i znaleźliśmy prysznic (wprawdzie w dyskotece, ale trudno). Poza tym spotkaliśmy większą ilość znajomych, niektórych zaskakujących – podczas nocnego spaceru mijająca nas pani obyczajów nieciężkich radośnie zakrzyknęła „cześć, Bolek”. Tu powiem tylko – no comments…;-) Dziś się powoli zwijamy, już się pojawił na norweskiej ziemi załogant z następnej ekipy, musimy zwolnić miejsce.

DSC_2905 DSC_2893
I w związku z tym to mój ostatni wpis. Żegnam się nim z Meliną, mam nadzieję, że nie na zawsze. Melina ma fajną, starą duszę, z którą moja radośnie się połączyła i teraz niechętnie się będzie rozdzielać. To był mój pierwszy w życiu rejs, trochę się dowiedziałam o żeglarstwie i o moim do niego stosunku. Wiem, że z wielką chęcią będę jeszcze pływać tam, gdzie blisko jest do lądu, pomiędzy wysepkami, przy brzegu – i że nie popłynę nigdy w poprzek czegoś, bo świadomość, że nie mogę wysiąść, chociaż bardzo chcę, wydaje mi się nieznośna. Wiem, że wolę kambuz od plątaniny „tych wszystkich sznurków od tych szmat”. I że lubię spać przy lekkim kołysaniu, a większe lepiej mi znosić na leżąco;-)
Do zobaczenia, Melino. Do zobaczenia, moja współzałogo i kapitanie!

Basia B.

 

Z kronikarskiego obowiązku śpieszę donieść, że w tym fiordowym jedno-tygodniowym 4 etapie przepłynęliśmy 222 Mm w czasie 51,5 godziny.  W tym na żaglach aż … 5 godzin. Naprawdę wiało nam cały czas w mordę, niezależnie do którego fiordu wpływaliśmy lub wypływaliśmy. Trudno, taki los marynarza.

O godz. 1600 pożegnałem fiordową załogę, która autobusem pojechała na lotnisko.

DSC_2916

Dziękuję, do następnego rejsu!

Bolek R.