Znowu w Europie

8 maja, piątek

Popołudniu w środę łaziliśmy do miasta jeszcze kilka razy w te i we wte po ostatnie zakupy. Wszędzie spotykaliśmy się w wielką życzliwością, często pozdrawiali nas ci („eee, Polonia!„), którzy zrobili z nami jakiś interes. Ponieważ wszyscy urzędnicy nas już znali, brama portowa była dla nas szeroko otwarta, co nie znaczy, że nas nie kontrolowano. Wieczorem opłaty portowe i marinowe zapłaciliśmy bez zbędnych pytań, ot, na portierni. Odprawa końcowa na policji odbyła się też bardzo sprawna: stuk, stuk i w paszportach znalazły się pieczątki wyjazdowe. Parę miłych słów z obu stron i byliśmy wolni. Wypłynęliśmy w czwartek rano dokładnie o godz. 0800. Razem z nami z portu wychodziły łódeczki na dzienny połów, inne wchodziły z nocną zdobyczą. Na nabrzeżach kłębił się tłumek chętnych do sprzedaży i kupna morskich specjałów. Ładny widok. Do zobaczenia Afryko!

Tak jak przez ostatni tydzień nasz odkurzacz pracował znowu bez przerwy. Horror. Przed wieczorem Józkowi udało się uruchomić ploter GPS w kokpicie, który nam zgasł jeszcze w drodze z Madery – sól i wilgoć zrobiły swoje z kablami. W dzienniku jachtowym odnotowano za to I wzmiankę zaszczytną dla Józka, a także pochwałę dla Magdy za zwrócenie uwagi na konieczność włączenia świateł nawigacyjnych. Stawialiśmy żagle w różnych konfiguracjach, ale raczej tylko pro forma. Mimo to nastrój wśród załogi wspaniały. Tylko kto podp… czapkę Zbyszkowi? Pogoda piękna. W nocy lśniące gwiazdy nad głową. W dzień na pokładzie smażą się blade ciała. Odczuwamy chroniczny brak piwa. Obiecujemy sobie wiele po przybyciu do Hiszpanii. Wczorajszy i dzisiejszy kuk (Krzysiek i Edyta) dwoją się i troją podając a to kawę, a to owoce, a to gorące(?) kubki. Hania pomaga we wszystkim i, jak to II oficer, dba o wygląd całej łódki (właśnie wzięła się za czyszczenie rdzawych zacieków na falszburtach).  A najprościej, jak od linijki, jacht prowadzi Arek.

Przez tor wodny podejściowy do Cieśniny Gibraltarskiej przejechaliśmy bez zmiany kursu. Tuż przed nosem przemknął nam ogromny, ponad 300-metrowy kontenerowiec zmierzający do Nowego Jorku. I tylko raz musieliśmy ustąpić drogi nadpływającemu Holendrowi.

Do małej hiszpańskiej mariny Barbate koło Trafalgaru weszliśmy i zacumowaliśmy o godz. 1725. Idziemy w miasto na piwo.