20 czerwca, wtorek
„Po rekonesansie w Lovund przestawiamy się do mariny po drugiej stronie, gdzie będziemy mieli minimalną głębokość. Jest to mała marina klubowa. 150 koron za jacht i prąd (tanio) i po 40 za prysznice (bardzo drogo), ale bez limitu czasu.
Zostajemy tu do wtorku. Zmęczeni poniedziałkowymi wrażeniami śpimy do 0900. Śniadanie, toaleta i kilka napraw serwisowych (hydraulika steru, webasto, woda w filtrze paliwa, naprawa dwóch szafek) i już możemy iść oglądać ptaki nazywane na naszym jachcie płaskonury, a w Anglii puffiny. Pogoda iście norweska. Pada i leje na zmianę. Niezależnie od pogody spędzamy na obserwacji ptaków 2 godziny. Cali mokrzy i szczęśliwi bytowaniem z maskonurami wracamy na jacht. Szybki posiłek i oddajemy cumy. Kierunek północ.
Znów rzucamy wyzwanie etapowi piątemu. Zrzucam wędkę, pierwsze wyciągnięcie i jest rekord. Dwa dorsze za jednym razem. Kolejne dorsze łapią się, jak oszalałe. W końcu kapitan nakazuje włączenie silnika i odpłynięcie z łowiska, ponieważ załoga wpadła w amok łowienia. Łupem padło: 5 dorszy, 1 karmazyn, 1 czerniak i 1 ten długi dorszowaty.
Prowiant na jutro, a właściwie na dzisiaj jest.
Robert Rzepecki”