12 czerwca, środa
Wstawiennictwo Notre Dame de Boulogne chyba podziałało – prawie całą drogę we wtorek od świtu przepłynęliśmy spokojnie na żaglach. Do północy. Tuż po wpłynęliśmy do portu i mariny Fécamp. Nie było to takie łatwe i proste. Na falach przyboju miotani w lewo i w prawo, raźno zostaliśmy wtłoczeni w wąskie główki portu.
Po drodze zmieniał się cel naszego płynięcia. Mieliśmy płynąć do Dieppe, potem do Le Havre, następnie Honfleur. Jednak optymalny okazał się właśnie Fécamp leżący między pięknymi klifami. A na szczycie klifów stoi kościółek. Uroczo to wygląda.
Pięknym miejscem w mieście jest budynek zakonu Benedyktynów. Benedyktyni musieli z czegoś żyć, więc założyli gorzelnię. Ot, taka tradycja. Fajnie być Benedyktynem.
Innych interesujących budynków jest sporo. Ciekawe miasteczko i warto było zmienić plany dla niego.
Po sałatce „przygotowanej” i podanej na obiad przez Andrzeja musieliśmy zaznać przyjemności zjedzenia małży podanych w czterech smakach. Oj, brakuje tu mam jakiejś kobiecej ręki.