9 grudnia, poniedziałek
Zadzwonili jakoś tak wieczorem. W każdym razie było po kolacji. Podali moje nazwisko. „Rozmowa będzie po angielsku”. Słyszę, jak kolejne sekretarki przekazują mnie sobie i na końcu głos męski się przedstawia i podaje moje nazwisko. Okazuje się, że departament stanu ma do mnie taką prośbę: „Widzimy, że stoi pan koło małego szarego budyneczku. To stacja transformatorowa”. Nie – mówię – to śmietnik. „Na wierzchu tak, ale pod spodem jest stacja, która zasila wyrzutnię rakiet znajdującą się pod mariną. Marina jest tylko kamuflażem”. Przecież nic nie trzeba robić, jak pracuje transformator – mówię. „No właśnie! Żonka sobie odpocznie, a tobie wpadnie troszkę kaski. Facet, który tam pracuje, pojechał na urlop. Obmiatał okolicę”. Środek nocy, a ja nie wiem, gdzie jest klucz, ani ta miotła. Może gdyby ta kolacja nie była tak pyszna, obfita i późna, nie miałbym takich snów.
A rano: Szukam aktualnie szczotki drucianej. Czy była takowa? Czy możesz podać nadmiar? „W pierwszej bakiście za stolikiem nawigacyjnym”. Ok, nurkuję. Efekt?
Cud techniki po liftingu. Gratis mają pociągnięte srebrzanką kamienie. Powoli do przodu.
Gracie w szachy? Jeśli tak, to tylko w Las Palmas. Jeśli nie, to sobie usypcie Rzeźbę Bożonarodzeniową.