5 grudnia, czwartek
W nocy było u nas oberwanie chmury. W środku w niektórych miejscach też. Na szczęście jest tu dużo sznurka.
Ania pilnuje interesu, a ja strzeliłem sobie selfika wg najnowszych trendów.
Jadę do Las Palmas, żeby okazać determinację, bo przez telefon mówią coś o tygodniu oczekiwania na miejsce. Rzeczywiście wiatr taki, że nikt nie wychodzi. Melinka pięknie pracuje na cumach podczas silnego wiatru w porcie, aż się mewy zachwyciły, ale prąd mi się skończył i nie nagrałem. Co będzie, jak powiedzą „wchodź”, a Lady pod ten wiatr nie da rady? Coś wymyślę.
W marinie tłok, jak u lekarza. A może nawet, jak w zusie. Musimy się przedostać z Taliarte do Las Palmas nie bacząc na warunki, bo tam zakwitniemy.
Wieczorem nadeszła fotografia i gorzki biały wiersz do niej:
„nie opuściliśmy portu o czasie bo dla nas za silny wiatr no to ktoś dopilnował żebyśmy nie mogli wyjść podczas odpływu nie można mówić o przysłowiowej gościnności”