20 sierpnia, poniedziałek
Wreszcie minął weekend i urzędy zaczęły pracować. Po pierwsze uiściliśmy opłatę za marinę (5,61 euro/doba). W opłacie jedynie keja, ale można dokupić kartę na prąd i wodę – miła pani Ewangelia wszystko nam zgrabnie wytłumaczyła.
Zgłosiliśmy się też na posterunek policji portowej, aby zapłacić specjalny podatek 50 euro od pływania Lady Meliną po wodach greckich i otrzymać tzw. transit-log. Tu również miło było, ale straciliśmy nieco czasu na formalności, a na dodatek poinformowano nas, że aby zapłacić musimy udać się do banku do miasta Kymi (5 km serpentynami pod górę) z gotówką w ręku. Znowu pojechaliśmy autostopem, a przy okazji dowiedzieliśmy się, że na tych agrafkach rozgrywane są co jakiś czas jakieś rajdy i stąd niemal każdy zakręt obłożony jest stertą opon.
W Grecji, a przynajmniej w Kymi, banki pracują do godz. 1430. My byliśmy tam o 1435.
Jak wakacje, to wakacje. W kafejce obok maleńkiego wiadukciku, pod gęstą osłoną przepięknej rozłożystej lipy, napiliśmy się źródlanej wody, frappe oraz fredo cappuccino.
Postanowiliśmy zejść tą samą drogą, co wczoraj w nocy, tylko teraz w dzień. Widoki przecudne, zupełnie nam nie znane i faktycznie aż dziw, że wczoraj nie połamaliśmy nóg.
Na dole w nagrodę odwiedziliśmy przepięknie położoną plażę. Z ulgą wykąpaliśmy się.
A po drodze do jachtu wstąpiliśmy na pół kilo wina, pomidory faszerowane ryżem z czymś-tam, souvlaki i tzatziki (razem 15,40 euro). Ledwie doczłapaliśmy się na keję. Fajne te greckie wakacje i aż żal, że Was tu nie ma z nami.