11 czerwca, poniedziałek
No i tak sobie płynęliśmy na terkotliwym silniku. Aż do chwili kiedy przeżyłem déjà vu: „Ryba, Ryba! Rybaaa!!!”. No, no, efekt niezły, popatrzcie sami:
Po południu zacumowaliśmy w miasteczku Lipari na wyspie Lipari, największej spośród Wysp Liparyjskich. Stanęliśmy przy jednej z licznych kei, targując się o zapłatę. Zeszło do 50 euro. Od razu wskoczyliśmy do krystalicznie czystej wody. Uff, ulga. Pokąpielową słoność spłukaliśmy wodą bieżącą z nakejowych węży. Trzeba było uważać, bo woda w nich była początkowo tak nagrzana, że aż parzyła.
Miasteczko śliczne, kolorowe, zielone. Podobne w stylu do Palermo, ale zdecydowanie mniejsze. Oglądnijcie galerię (w przygotowaniu).