4 czerwca, sobota
Koszmarny upał. W samo południe odebraliśmy jacht ze stoczni i uśmiechnięci popłynęliśmy na Dąbie. Bialutki, świeżutko co pomalowany pokład, aż lśnił w słońcu.
Przycupnęliśmy na swoim miejscu przy kei na przystani PTTK Marina. Mieliśmy tu się spotkać z Heniem i Magdą na Spławiku, ale oni ciut wcześniej ruszyli w drogę. Mają dopłynąć do Norwegii, więc nie dziwota, że ruszyli. Zaczęliśmy generalne porządki. Basia i Darek Gurdakowie, porzuciwszy na ten weekend swoją Rudą, rzucili się wraz z Hanią do doprowadzania statku do stanu używalności. Przede wszystkim należało ściągnąć ogromną ilość pajęczyn z wszelkich zakamarków jachtu, potem dopucować te wszelkie zakamarki do czysta. Wojtek walczył z rurą. A ja, jak to ja…
Wieczorem otworzyliśmy szampana na okoliczność. W ten dzień świętowaliśmy parę rocznic: pierwszą, dwudziestą siódmą i trzydziestą trzecią.