10 lipca, niedziela
W sobotę w Trondheimfjord trochę pohalsowaliśmy w ciągłej mżawce, aż przed północą wreszcie wyszliśmy na szerokie wody. Że szerokie, to może trochę przesada, bo między niezliczonymi mniejszymi i większymi wysepkami i wśród wszechobecnych kamieni nad- i podwodnych. Wypłynęliśmy jednak z mokrego w suche. Również przed północą(!) pojawiło się nawet słoneczko.
Po świcie czasem też nawet pojawiało się słoneczko i wówczas humory znacznie się poprawiały.
Dużo też odpoczywaliśmy.
Płynęliśmy zarówno na żaglach, jak i na silniku (bo mieliśmy paliwo w baku). Ale ciągle lawirując między kamolami. Wieczorem stanęliśmy w Rørvik.
I zrobiliśmy sobie krótką wycieczkę. Wszechobecne mewy opanowały dachy niektórych budynków i wrzeszczały na nas, kiedy chcieliśmy się do nich zbliżyć.