Miesięczne archiwum: Marzec 2018
Zdjęcia będą, będą
A na razie tekst napisany przez Jurka Michajłowa – reminiscencje z pierwszych dni.
Po naszym pierwszym rejsie Kapitan zapytał mnie, czy czegoś bym o tym nie napisał na stronie Lady Meliny. Jako prosty szczur lądowy nie znam się na obyczajach żeglarskich, ale myślę, że Kapitanowi, podobnie jak kobiecie w ciąży, nie odmawia się… No i dobrze… Ale cóż tu pisać gdy mi wystarczy jedno słowo… ARMAGEDON! Pewnie coś dla ludzi przyzwyczajonych do żeglowania po morzach i oceanach jest normalnością i powszednią rutyną, dla mnie było konfrontacją nieopanowanej i wszechdominującej siły wodnego żywiołu z banalną słabością człowieka, czyli moją. Zaczęło się od zachwytu pięknym, eleganckim, pełnym mahoniowych detali jachtem. Stanąłem na pokładzie jednej z łodzi, które do tej pory podziwiałem jako zwykły turysta przechodzący przypadkiem obok portów jachtowych w czasie swych wakacyjnych podróży. Podziwiałem elegancko poukładane i biegnące we wszystkie strony liny, których nazw nie będę się nawet starał zapamiętać, bo życia mi nie starczy, bo młody już to ja bynajmniej nie jestem. Niespotykane i niezrozumiałe w swym przeznaczeniu elementy, detale, sprzęty i urządzenia. A potem… Odbijamy. Pierwsze wyjście z portu i zaczęło się!!! Fale na 4-5 metrów, szalona huśtawka z jednoczesnym rzucaniem na boki. Rollercaster, to przy tym co się działo, to zjeżdzalnia dla przedszkolaków i to z grupy młodszej. Skorzystanie z toalety na drobne siku stało się prawdziwym wyzwaniem. Utrzymywanie się na muszli przez parę sekund było trudniejsze niż na byku w czasie rodeo w Texasie. Fruwałem w powietrzu poznając niezwykły stan lewitacji, i to mimo braku podstaw znajomości yogi. Do tego nieustanne mulenie w brzuchu i uczucie, że żołądek za chwilę opuści na zawsze moje ciało wraz z całą swoją zawartością. Nie było jej zresztą zbyt wiele, bo sama myśl o zjedzeniu lub wypiciu czegokolwiek powodowała nasilenie objawów ucieczkowych. Podobnie jak myśl o zejściu pod pokład. Jedynym miejscem dający szansę przeżycia, o ironio, okazał się przeorany wiatrem i falami pokład Lady Meliny. Nie sposób tu opisać tej całej mnogości uczuć oraz doznań psychicznych i fizycznych, bo mimo doświadczeń mojego długiego 65-letniego życia, po prostu brakuje mi słów. Nic tylko Armagedon! Ale dobiliśmy w końcu do portu, do kei, i doznałem wspaniałego uczucia spokoju i bezruchu… Osiągnąłem nirwanę! I to tylko przez proste stanie na twardym gruncie. Było pięknie!!!
Paciałyga u Dony Efigenii
27 marca, wtorek
1. Mirador z najwyższego szczytu La Gomery – Alto de Garajonay
2. Tytułowa paciałyga u Dony Efigenii w Las Hayas
3. Kawa i piwo w Valle Gran Rey
4. Kolorowe domy po ciemku w Vallehermoso
Miły początek tygodnia
26 marca, poniedziałek
1. Los Gigantes – wycieczka na mirador
2. Wąwóz Masca – kąpiółka Ani i Artura w oceanie
3. Stado delfinów w drodze na Gomerę
4. Wieczorna wycieczka w San Sebastian De La Gomera do baru La Curva
Los Gigantes
25 marca, niedziela
Wczoraj Marina San Miguel w Amarilla Golf. Z Santa Cruz cały czas na żaglach.
Dzisiaj Puerto De Los Gigantes. Jest północ. Temperatura 24 st. C.
Straty? Jakie straty!
24 marca, sobota
Zaczęło się już na morzu w drodze z Gran Canarii na Teneryfę. Wiał piękny wiatr 15-20 kn z północy, czyli baksztag prawego halsu. Grot na 2. refie. Fale normalne, jak to na oceanie, 2-3 m. Ale niektóre… no właśnie, i taka jedna obaliła kapitana niemal pod relingi, a Ankę sponiewierała w zejściówce.
Wczoraj rano w marinie Santa Cruz De Tenerife wiaterek porwał foliówkę z dokumentami i ubezpieczeniem jachtu i umieścił w mokrej wodzie portowej. Akcja połowowa trwała pół godziny i papiery zaczęły suszyć się powieszone na sznurkach w office mariny.
Wypożyczyliśmy autko, pojechaliśmy na wycieczkę na Playa De Las Teresitas, na przeróżne miradory, do Lasu Zmysłów i nagle… Jacek stwierdził brak portfela z dokumentami i kartą płatniczą. Akcja poszukiwawcza doprowadziła do wniosków, że karta zdążyła już być dwukrotnie użyta w bankomacie w San Cristobal de La Laguna niezgodnie z zasadami współżycia międzyludzkiego i w związku z tym została zablokowana przez bank.
Uspokojeni tym faktem zjedliśmy spokojnie buritos w pięknej miejscowości Orotava, a następnie pojechaliśmy zdobyć najwyższy szczyt Hiszpanii – El Teide. Pewną ręką prowadziła nas nawigacja. Mijaliśmy zdziwionych ludzi, osły i muły. Droga stawała się coraz węższa i coraz stromsza. Aż się skończyła. Na dodatek wjechaliśmy w chmury i zapadł zmierzch.
W drodze powrotnej policja dokonywała mistrzowskich wolt i odsyłała od Annasza do Kajfasza niezapowiedzianych gości z zagubionymi dokumentami pragnących dokonać zgłoszenia tego faktu (udało się to, najprawdopodobniej, dopiero dzisiaj rano).
Wieczorem jeden z załogantów przyznał się, że schodząc z jachtu się wyp… i boli go lewe kolano, prawe udo i prawa łopatka.
Nie jest źle.
Powrót na Teneryfę
23 marca, piątek
Od 0100 jesteśmy znowu na Teneryfie. Cdn. po wycieczce.
Nastała wiosna
21 marca, środa
Na Lady Melinie nastała wiosna. Przybyła nowa ekipa w składzie: AA, JaJo+Ju i BiH. Przylecieli na Teneryfę…, a łódka stała w Las Palmas na Gran Canarii. Mimo tych przeciwności losu dotarli busem, promem, taxi i na piechotę na jacht.
Na zdjęciu od lewej stoją Ja, Ju, Ha, siedzą An, Ar i Jo. Zdejmował Bo. W 12 dni płynąc z Gran Canarii zamierzają odwiedzić Teneryfę, La Palmę, El Hierro, La Gomerę i zakończyć na Teneryfie.
2018 – dotknąć Morze Czarne
13 marca, wtorek
Po długich i wyczerpujących dyskusjach wreszcie zapadła decyzja. Rok 2018 spędzimy na Lady Melinie pływając wzdłuż Morza Śródziemnego. Naszym celem na lato jest zobaczenie i dotknięcie Morza Czarnego.
Po drodze zahaczymy o Baleary, Korsykę, Sardynię i Sycylię. Przepłyniemy przez Morze Jońskie, Egejskie i Marmara. Zdobędziemy Stambuł. Przez Bosfor wpłyniemy na Morze Czarne. Tak? Oby. Ale to przede wszystkim od Was zależy.
Aktualna sytuacja w zakładce TERMINARZ 2018.