29 listopada, sobota:
Melina czeka cierpliwie na załogę Piotrka Gluza. Jeszcze tydzień i nasz jacht wreszcie znowu ruszy na Ocean. Są jeszcze wolne miejsca – skorzystaj z okazji na ciepły rejs na Maderę i dołącz do Asocjacji.
Tymczasem tuż przed południem otrzymałem sms z telefonu satelitarnego. To od Jacka Guzowskiego zagubionego gdzieś między Kanarami a Zielonym Przylądkiem: „Bolek, daj prognozę na 72h. Jestem 21st.49′N 21st.22′W, COG215, SOG 5kn. Coś się popietroliło z tą pogodą i zamiast 20kn w plecy mam trzeci dzień 25-35 bajdewind. Na szczęście pełny i szybki. Uściski. J.”

Wieczorem, we wcześniej umówionym terminie, przekazałem prognozę z trzech źródeł, identyczną, że przez następne 3 dni NNE-NE 15-10-15-itd, zafalowanie z N malejące z 4-5 do 1-2m. Jacek na to: „Dzięki, wreszcie przyszedł oczekiwany NNE4B. Fok na spinakerbomie, jacht miękko surfuje na fali. Cichy szum odkosu dziobowego, delfiny, niebo wypełnione gwiazdami nade mną, że aż chce się je zrywać, księżyc oświetla fale wyznaczając drogę. Wokół niewyobrażalnie wielka pusta przestrzeń, a dusza śpiewa. Tak to sobie właśnie wyobrażałem. Jestem szczęśliwy”. A po paru minutach: „…o qurczę, …i cumulonimbus od rufy wielki jak Mount Everest, zaraz będzie gwizd. Zawsze musi się coś dziać?”. Ja mu na to, że to chyba jakaś lipa, bo w prognozach nic o żadnych cumolonimbusach nie było mowy, a on mi na to: „Może i lipa, ale przyspieszył jacht do 8kn, rozdarł grota (10 cm przy pełzaczu), na koniec obsikał deszczem i poszedł. A ja mam jutro 3 godziny szycia. To był dwudziesty siódmy chyba dzisiaj. Dzięki takim, jak on, mam 100-milowe przebiegi dobowe i harcerską sprawność refmistrza :)” Taaak, fajnie jest tak sobie poetycko pożeglować…